wtorek, 26 stycznia 2016

Rozdział 3.

  Po powrocie do domu nie miałam zbyt wiele do roboty, dlatego rzuciłam plecak i przebrałam się w dresy i t-shirt. Położyłam się w pokoju z książką i włączyłam na laptopie koncert Deep Purple z Kopenhagi z 1972 roku. Tato był jeszcze w pracy, a mama pewnie już z niej wracała i wstąpiła po dzieci do przedszkola.
  Przeczytałam już cztery kolejne rozdziały książki o bezbarwnym Tsukuru Tazakim, kiedy usłyszałam krzątanie w hallu. Wyłączyłam muzykę, włożyłam zakładkę w książkę i sięgnęłam po kulę. Zeszłam powoli na dół, gdzie zastałam Jimmy'ego i Marianne siedzących w kuchni.
-Cześć maluchy, hej mamo - przywitałam się i cmoknęłam każde z nich w policzek.
-Jadłaś coś? - spytała mama i przewróciła oczami, kiedy pokręciłam głową. - Siadaj, przebiorę się i coś przygotuję.
  Kiedy poszła na górę, żeby pozbyć się kostiumu sięgnęłam do lodówki po sok dla dzieci.
-Jak wam minął dzień?
-Nawet fajnie - powiedziała Marianne. Ach, ta wylewność. To u nas rodzinne.
-Tylko fajnie? Nie poznaliście nikogo?
-Ja poznałem! - powiedział głośno Jimmy.
-Tak?
-Tak, ma na imię Jack. Pokazał mi swój ulubiony samochód. To znaczy taki prawie ulubiony, bo ten najlepszy ma w domu, ale też mi pokaże. Mogę go odwiedzić? - opowiadał rozemocjonowany, a ja pogłaskałam go po jego blond czuprynie.
-Możesz, ale jeśli jego mama się zgodzi. A ty, Marianne? - zwróciłam się do młodszej siostry, ale nie odpowiedziała.
  Mama weszła do kuchni i powiedziała:
-Jakiś chłopiec powiedział o dzieciakach, że to okularnicy i Marianne się zasmuciła.
-Tak powiedział? Nie martw się, Marianne. Jeśli jeszcze raz cię obrazi, to ja już z nim sobie porozmawiam.

  Kiedy zjedliśmy szybki obiad, wrócił tato. Ale nie sam. Już w progu krzyknął:
-Mam dla was niespodziankę. Nasz żywy transport przybył - a za nim weszło dwóch panów z klatkami dla kotów, w których przyjechały nasze trzy zwierzaki. Za nimi wyskoczył biszkoptowy labrador, Toto, szczekając głośno.
  Dzieciaki od razu rzuciły się na psa, ściskając go i klepiąc. Z klatek tato wypuścił Dracona, Bonzo i Yoko, czyli dwa kocury i kocicę.
-A gdzie Pinky i Brain? - spytałam, głaszcząc łaszące się koty.
-Już idą - odpowiedział jeden z panów od transportu, wskazując drugiego, który wyjmował z małej furgonetki klatkę, w której siedziały dwie przestraszone białe myszy.
-Maleństwa! - krzyknęłam i wyszłam z domu w samych kapciach tak szybko, na ile pozwalała mi kula.
-Przewoziliśmy już różne zwierzęta, ale myszy są u nas dość rzadkie - powiedział facet w średnim wieku.
  Podparłam kulę o furtkę i wyjęłam myszki z klatki.
-Kochane moje, mamusia tak tęskniła - powiedziałam do nich czule i przytuliłam do siebie. Były jeszcze zestresowane po podróży, bo czułam jak ich serduszka szybko biły, ale po chwili uspokoiły się nieco.
  Włożyłam zwierzęta do klatki, którą umieściłam bezpiecznie pod pachą.
-Może zaniosę?
-Nie trzeba, dam radę - powiedziałam, a panowie odjechali trzęsącą się furgonetką.
  Byłam już przy schodach, kiedy z drzwi obok moich wyłoniła się czyjaś głowa. O nie.
-Cześć, Seraphine! Fajne kapcie - powiedział nie kto inny, tylko Charlie, wskazując moje reniferowe buty. Całoroczne święta.
  Otworzył drzwi i pokazała się cała jego wysoka sylwetka. Nie zwracając na niego uwagi weszłam na górę.
-Macie w mieszkaniu myszy? Może przyda się rozsypać tu jakąś trutkę, czy coś? - powiedział z udawanym przyjęciem.
-Jeśli tylko spróbujesz, to wepchnę ci tę trutkę w gardło - odparłam moim jadowitym głosem, od którego grozy wilkołak przeszedłby na wegetarianizm.
  Podeszłam do moich drzwi, ale na moje nieszczęście pan od transportu zwierząt je zamknął, a otwarcie ich z klatką z myszami pod jedną ręką oraz kulą w drugiej jest nie lada wyczynem. Charlie nadal mnie obserwował, więc udawałam, że jak zwykle sobie poradzę, ale nie chciałam ryzykować opuszczenia zwierząt, więc westchnęłam cicho i spytałam:
-Możesz mi pomóc?
-No jasne, służę pomocą, Seraphine - powiedział słodziutkim głosem i z ukłonem otworzył przede mną drzwi. Kiedy nachylił się obok mnie, kichnął jak mały parskający kociak.
-Dzięki - mruknęłam. - I nie bądź dla mnie aż tak miły, bo twoja dziewczyna będzie zazdrosna - powiedziałam nieco złośliwie i weszłam do domu, zamykając za sobą drzwi.

***

  Następny dzień miał być lepszy od poprzedniego. Przynajmniej takie zadanie sobie wyznaczyłam. Wstałam punktualnie o 7.30, ubrałam się w długą jasną sukienkę w azteckie wzory, miała rękaw trzy czwarte, ale odkryte ramiona. Jeden z moich ostatnich zakupów w Edynburgu. Była świetna, bo zasłaniała całe moje nieszczęsne nogi. Zarzuciłam kurtkę jeansową, założyłam trampki za kostkę i zeszłam na dół. 
-Nie wierzę, moje najstarsze dziecko jest kobietą! - wykrzyknęła mama, witając mnie w kuchni.
-Dzięki, mamo. Wiem, że zawsze we mnie wierzyłaś, kiedy byłam niepewna swojej płci. 
-To może zaczniesz nosić trochę krótsze sukienki? - spytał niepewnie tato.
-Nie zaczynaj, proszę, tego tematu. Nie lubię pokazywać nóg - serio nie lubię, nie dlatego, że nie chce mi się ich depilować, czy coś. To ma coś wspólnego z tym, że kuleję, no ale nieważne. Nie będę się zadręczać z samego rana. 
  Zdjęłam z krzesła burą kotkę, Yoko i usiadłam na jej miejscu. Oburzony zwierzak usadowił się na kolanach taty. 
-Jedziesz ze mną? W sumie zaczynam dopiero od drugiej lekcji, jak zwykle, ale mogę cię zawieźć - powiedział, a ja oczywiście pokręciłam głową.
-Już ci mówiłam, że nie będę z tobą jeździć. 
-No to się zbieraj, bo masz pół godziny - powiedziała mama, a ja zerwałam się i pokuśtykałam do łazienki.
  Zęby umyte, rzęsy pomalowane, włosy spięte, wszelkie pachnidła rozpylone- mogę iść.

  Wychodząc z domu minęłam się oczywiście z Przystojniakiem.
-Podrzucić cię? - krzyknął ze strony garażu.
-Nie trzeba, dam sobie radę - odkrzyknęłam i przeszłam przez furtkę. Nawet gdybym miała się spóźnić, to nie pojechałabym z nim. W życiu.
  Chwilę później samochód zwolnił obok mnie, a kierowca przez opuszczoną szybę powiedział:
-Wskakuj, spóźnisz się.
-Nie spóźnię - odpowiedziałam, idąc dalej.
-Spóźnisz.
-Nie.
-Tak.
-Właśnie, że nie - powiedziałam jak czteroletni dzieciak, a Charlie zaśmiał się cicho. Nie chodzę do kościoła, ale Boże! Te jego wąsy, to jeden z cudów, które stworzyłeś. Dobra, stop. On ma dziewczynę. I mnie wkurza. 
-Wsiadaj. Gwarantuję ci, że moja dziewczyna się nie wkurzy - powiedział i całkiem zatrzymał samochód. 
-No dobra - powiedziałam cicho i obeszłam samochód, wsiadając powoli do środka.
  Zahaczyłam sukienką o drzwi, więc szybko ją obciągnęłam, sprawdzając, czy Przystojniak nic nie zauważył. Na szczęście był skupiony na jeździe. Tak się skupiał, że jechał coraz szybciej, a mnie krew zalewała. Jest coś, czego nie lubię równie mocno, jak przejścia dla pieszych. A jest to szybka jazda samochodem. Spojrzałam ze strachem na licznik, który przekraczał już 100 kilometrów na godzinę. Te wąskie londyńskie uliczki zdecydowanie nie były przystosowane do tak szybkiej jazdy.
-Zwolnij - powiedziałam cicho, bo zaczynało mi się kręcić w głowie. Normalka.
-Mówiłaś coś? - spytał ten kretyn.
-Zwolnij, do cholery - powiedziałam głośniej.
-Nie słyszę, możesz powtórzyć? - powiedział znów, a ja czułam, że się ze mnie nabija.
-Zwolnij, albo twoja tapicerka dowie się, co zjadłam na śniadanie - odpowiedziałam grobowym głosem, a Charlie zahamował gwałtownie, aż pas wbił mi się w ramię.
-Jezu, mogłaś od razu powiedzieć.
-Mówiłam.
  Po chwili byliśmy już na szkolnym parkingu. Kiedy wysiadłam z samochodu, miałam ochotę pocałować ziemię. Przeżyłam! Życie ze mnie drwi, bo akurat zadzwonił mój telefon. Z kieszeni kurtki wydobywała się muzyka Bee Gees i piosenka Stayin' alive. Przystojniak znów się roześmiał, taki to pogodny człowiek. Chwilę później znów kichnął. Polecam ogarnąć jakiegoś alergologa. 
-Dzięki za podwózkę - rzuciłam i odebrałam telefon.
-Nancy? Zostawiłaś swój plan zajęć i mapkę szkoły na stole - usłyszałam głos mamy.
-O kurde. Kurde, kurde, kurde. 
-Poradzisz sobie jakoś, czy muszę ci podrzucić? - słyszałam w jej głosie 'Błagam, nie każ mi przyjeżdżać'. Zlitowałam się nad nią i powiedziałam:
-Dam radę, nie przyjeżdżaj - i rozłączyłam się. 
  Wyciszyłam telefon i sprawdziłam godzinę. Jeszcze piętnaście minut na znalezienie klasy. No dobra, spytam Charliego. Odwróciłam się, by upokorzyć się spytaniem o drogę do klasy, ale jego już tam nie było. Przystojniak stał niedaleko wejścia razem z tą mini dziewczyną. Jego dziewczyną. Przyglądałam im się przez chwilę. On- wysoki, przystojny, ciemne spodnie, koszulka Nirvany, czarna bluza, trampki. Ona- wyrośnięty karzełek (nic nie mam do karłów oczywiście), duży biust,  jaskraworóżowa bluzka, szara spódnica, włosy związane w kucyk. Owszem, ładna jest. Ale jakoś tak do niego nie pasuje. Kiedy ich mijałam, usłyszałam, że chyba się kłócą. Rzuciłam Przystojniakowi współczująco- drwiące spojrzenie i weszłam do szkoły pełnej uczniów. Szczęście mi dopisywało, bo spotkałam dwóch chłopaków, którzy chyba chodzili ze mną do klasy. Kojarzyłam ich, bo byli dość charakterystyczni. Hindus i Azjata. Wyminęli mnie, więc szybko za nimi pokuśtykałam.
-Hej! Przepraszam, zaczekajcie! - krzyknęłam za nimi. Zatrzymali się i popatrzyli na mnie dziwnie.
-Coś się stało? - spytał Azjata.
-Wydaje mi się, że chodzimy do tej samej klasy. Kojarzycie mnie?
-Jesteś tą nową? 
-No tak, tą nową. Mam problem, bo zostawiłam w domu plan zajęć i mapkę szkoły. Możecie mi pomóc?
  Chłopcy popatrzyli po sobie, a ja w tym czasie zauważyłam, w co byli ubrani. Hindus miał koszulkę z napisem 'WANTED! Dead or alive- Schroedinger's cat', a Azjata napis Real Genius złożony ze skrótów pierwiastków. Chyba trafiłam na ogarniętych ludzi. A przynajmniej z ciekawym poczuciem humoru.
-Chodź z nami - odezwał się w końcu Azjata. - Ja jestem Junsu, w skrócie Su. 
-A ja jestem Naresh - powiedział Hindus. - W skrócie Naresh.
-Nancy. Miło mi cię poznać, Junsu w skrócie Su oraz ciebie, Naresh w skrócie Naresh - odpowiedziałam.
  Poszłam za nimi do klasy francuskiego, która znajdowała się na drugim piętrze. Kiedy doszliśmy do sali, było już tylko pięć minut do dzwonka. Weszliśmy do środka i od razu w moją stronę rzuciła się Claudia. Westchnęłam cicho z irytacji.
-Cześć - powiedziała swoim rozmarzonym głosem. - Usiądziesz ze mną? Zajęłam ci miejsce.
  Co jej odpowiedzieć? Matko, co jej powiedzieć?
-Przepraszam, Claudia, ale obiecałam już Su, że z nim usiądę - powiedziałam przepraszającym tonem, a chłopcy spojrzeli na mnie dziwnie.
-Ach, no tak - powiedziała tylko i odeszła.
  Usiadłam obok Su, a przed nami miejsce zajął Naresh.
-Kobiety to zło - powiedział tonem znawcy Hindus.
-Mówisz tak, bo jesteś prawiczkiem? - spytał Su.
-Przypomnij mi, dlaczego ja się z tobą koleguję?
  Boże, z kim mi przyszło się zadawać?
-Nie zapomnieliście przypadkiem, że ja jestem dziewczyną? - włączyłam się.
-Ja pamiętam - powiedział Azjata.
-No to super - zadrwiłam.
  Do klasy wszedł Charlie. Myślałam lub też miałam nadzieję, że nie zwróci na mnie uwagi. Harry, jego kolega, który wszedł z nim, zauważył mnie.
-Hej, Nancy! - przywitał się. Był nawet miły, więc uśmiechnęłam się do niego. A co, niech nie myślą, że jestem jakimś gburem.
-Cześć, Harry.
-Cześć, Nancy! - powiedział Przystojniak przedrzeźniając mój głos.
  Skrzywiłam się w jego stronę, ale nic nie powiedziałam. Zabrzmiał dzwonek. Lekcja była dość nudna, bo nie nauczyłam się na niej niczego, czego bym o francuskim nie wiedziała. Taki już mój los, bo moja babcia jest Francuzką. Na zajęciach dowiedziałam się jednak czegoś ciekawego nie o samym przedmiocie, ale o Przystojniaku. A mianowicie: nie jest on taki idealny. Na pewno nie z francuskiego.
 Kolejne lekcje nie okazały się takim koszmarem, jakiego się spodziewałam. Na matematyce profesor Wall znów rozmawiał z tablicą, a kiedy ktoś zadawał mu jakieś pytanie, ten drapał się po głowie i mówił:
-Wyślę wam maila. Wyślę i tam wszystko będziecie mieli. Tak, wyślę wam maila.
  Tak więc na matematyce dowiedziałam się tyle, że wszytko da się wytłumaczyć za pomocą maila. Na angielskim nawet udało mi się podyskutować z nauczycielką o książkach. Teraz czekały mnie dwie lekcje wychowania fizycznego. Super. Mam zwolnienie, jak możecie się domyślić. Szłam z Su i Nareshem w stronę sal gimnastycznych, bo mieliśmy koedukacyjne lekcje. Obok nas szła reszta klasy. Przed nami był Harry, Przystojniak i jeszcze dwóch chłopaków.
-Nie ćwiczysz? - zwrócił się do mnie Su.
-No zgadnij.
-Czyli nie?
-Brawo mistrzu. Jednak twoja koszulka nie kłamie - powiedziałam, na co zrobił obrażoną minę, ale zaśmiał się.
-Dlaczego kulejesz? - spytał Naresh.
  No to zaczęło się.
-Bo nie mam nogi - powiedziałam, a chłopcy zaczęli się śmiać. Przystojniak prychnął głośno przed nami.
-A tak na serio? - dopytywał Azjata.
-Nie twoja sprawa - ucięłam szybko, a uśmiechy zgasły z uch ust.
-Przepraszam - powiedział z wyrzutem chłopak i nasze stosunki nieco się ochłodziły. Kiedy reszta klasy była w szatni, ja stałam przy zamkniętych drzwiach. Dowiedziałam się, że mimo mojej niedyspozycji muszę chodzić na lekcje. To znaczy przynajmniej teraz, dopóki nie znajdą mi innego zajęcia. Po dzwonku wszyscy weszli do środka, a mnie zatrzymał nauczyciel. Pan Allan, o ile dobrze zapamiętałam. Facet dobiegał do pięćdziesiątki i łysiał.
-Nancy Walker, tak? - spytał. Widziałam, że się uśmiechnął na połączenie nazwiska i mojej kontuzji. No co za człowiek, śmiać się z czyjegoś nieszczęścia. Frajer.
-Tak, profesorze - powiedziałam na głos, zostawiając tego frajera dla siebie.
-Na jaki czas masz zwolnienie?
  Że co?
-Wydaje mi się, że do końca życia - odpowiedziałam.
  Profesor Allan popatrzył na mnie jak na idiotkę, ale nic nie powiedział. Kazał mi tylko wejść na salę i usiąść na trybunach. Zatrzymał mnie jednak przed samym progiem.
-Stój! - krzyknął tak głośno, że cała klasa zwróciła na nas uwagę.
-Coś się stało? - spytałam niepewnie.
-W wakacje na sali został położony nowy parkiet - powiedział, jakby to wszystko wyjaśniało.
-I? - spytałam z realnym zaciekawieniem.
-Popatrz, jeszcze się błyszczy - poszłam za jego przykładem i popatrzyłam na świecącą się podłogę.
-Rzeczywiście cudowna - powiedziałam z przejęciem. Udawanym, no ale nauczyciel nawet nie usłyszał kpiny w moim głosie.
-Więc nie możesz tu wejść z kulą - wyjaśnił wreszcie.
-Dlaczego? - zachęciłam go, by kontynuował swój ciekawy wywód.
-Możesz uszkodzić nią parkiet - powiedział, jakby to było tak oczywiste.
-W takim razie bardzo mi przykro - odparłam i skierowałam się do sali.
-Nie! - krzyknął. Klasa już nawet nie udawała, że nie podsłuchuje. Wszyscy zebrali się wokół nas. Su i Naresh stali niedaleko Charliego, w strojach do ćwiczeń prezentowali się nader dobrze. Przystojniak ze związanymi włosami, w krótkich spodenkach Nike i czarnej koszulce też był niczego sobie. Wtedy jednak byłam raczej zajęta dyskusją z profesorem Allanem, który zaczął mnie denerwować.
-W takim razie mam się teleportować na trybuny? - spytałam naprawdę ciekawa. - Mogę też polecieć, ale musi mnie pan nauczyć, bo jeszcze takich zdolności nie mam.
-Mogę cię zanieść - usłyszałam głos Przystojniaka.
-Julie cię ukatrupi - powiedział do niego Harry. Czy mi się zdaje, czy wreszcie poznałam imię jego cudnej wybranki?
-Nie, dzięki - rzuciłam w jego stronę.
-A w sumie, to czemu nie? - spytał nauczyciel. Co za kretyn. No pajac po prostu.
-Pan chyba zwariował - powiedziałam i, nie słuchając jego krzyków, weszłam na salę i usiadłam w najniższym rzędzie trybun. Profesor Allan zajął się lekcją, ale co chwila spoglądał, czy nie narobiłam jakichś szkód. No nie wytrzymam.
  Przez te dwie lekcje odkryłam nową rzecz, która podoba mi się w tym, że nie ćwiczę, a wuef jest koedukacyjny. Mogłam bezkarnie siedzieć i czytać książkę, spoglądając od czasu do czasu na grających chłopców. Na dziewczyny nie patrzyłam, bo jestem hetero. Chłopcy grali w koszykówkę, a dziewczyny zajmowały się raczej uciekaniem od piłki. Claudia nie robiła ani tego, ani tego. To osobliwe stworzenie chodziło między grającymi z rozmarzoną miną. Jak fajnie. Pod koniec zajęć częściej patrzyłam na boisko, niż na książkę, bo jednak ciekawe było przyglądanie się, jak któremuś z chłopców bluzka podwinęła się do góry. Co jak co, ale facetów w klasie mam nawet, nawet.
  Kiedy zadzwonił dzwonek pierwsza wyszłam z klasy pod czujnym okiem pana Allana. Pożegnałam się z Su i Nareshem. Przez całą drogę szłam szybko z nadzieją, że nie będzie mnie mijał Przystojniak.
  On lubił mnie wkurzać i super, niech sobie wkurza. Było mi obojętne, co on ode mnie chce. Jestem jaka jestem, ale nie chcę jednak denerwować jego dziewczyny. Nie znam jej, ale solidarność jajników. Czujecie sprawę,