sobota, 7 maja 2016

Rozdział 6.

  Sobota. Piękny dzień. To znaczy byłby piękny, gdyby nie Marianne i Jimmy, którzy postanowili zbudzić mnie o ósmej. Czyli jakieś trzy godziny za wcześnie.
-Wstawaj, śpiochu - krzyknął mi do ucha Jimmy.
-Złaź ze mnie - powiedziałam zza kołdry.
-Będziesz musiała mnie sama zrzucić - powiedział ucieszony.
-Sam tego chciałeś - zakomunikowałam i zrzuciłam go z łóżka. Na taką dużą, miękką pufę, żebyście nie myśleli, że niespełna pięciolatkiem rzucam o podłogę.
-Mamo! Nancy mnie... - krzyknął Jimmy, ale w odpowiednim momencie przymknęłam mu dłonią usta.
-Mamo! Nancy go... - Marianne próbowała dokończyć, ale ją też skutecznie uciszyłam.
-Jak będziecie cicho, to zabiorę was na obiad na coś niezdrowego - powiedziałam.
-Ale dziś na obiad mama miała zrobić pulpeciki z ciecierzycy i sos szpinakowo-brokłocośtam - powiedziała z ożywieniem Marianne.
-Więc wolisz zjeść tą zieloną papkę zamiast hamburgera z frytkami i colą? - spytałam.
  Jimmy i Marianne popatrzyli na siebie, po czym skinęli głowami.
-No dobrze. Ale jeszcze raz zrzucisz mnie z łóżka, a mama się wszystkiego dowie.
-Dobra, dobra. A teraz spadajcie obydwoje. Zaraz wstanę.
  Kiedy wreszcie pozbyłam się dzieciaków z pokoju, zapadłam w dziesięciominutową drzemkę, ale mama krzyknęła, że:
-Musisz trochę poćwiczyć, bo znów się zaniedbujesz!
  Skoro mamusia tak twierdzi, to cóż innego mi pozostało? Przebrałam się w dresy, umyłam zęby i związałam włosy. W kuchni zastałam już mamę, która momentalnie stanęła nade mną z szejkiem owocowym w dłoni.
-Pij. I zaraz zrobię ci coś do jedzenia, bo ciągle zapychasz się tym świństwem - prychnęła, odsuwając ode mnie słoik z Nutellą.
-Sprawiasz mi ból, mamo.
-To ty mi sprawiasz ból - powiedziała i podała mi dżem. Porzeczkowy. Nie, ja tego nie zjem.

  Po dwugodzinnych ćwiczeniach padłam na łóżko. Przez moją biedną nóżkę musiałam chodzić na rehabilitację, a ponadto rodzice zmuszają mnie do ćwiczenia w domu. Przez co moje łydki (łydka) stają się coraz większe.
-To same mięśnie - powtarzał mój tato. No tak, mięśnie. Przez te ćwiczenia ręce też mam już, jak na dziewczynę, dobrze zbudowane. Nie mam nic do mięśni, no ale jak ja sobie kiedyś chłopaka znajdę, skoro każdy będzie się bał, że jednym ładnym ciosem złamię mu nos, albo podczas jakiejś niewinnej zabawy założę mu Nelsona i odetnę dopływ powietrza? Przypadki chodzą po ludziach, rozumiecie.
  Kiedy dzieciaki znów mnie dopadły, że chcą swoje hamburgery, musiałam po raz drugi się przebrać i wykombinować jakąś wymówkę na nasze wyjście dla mamy.
-Wiesz, dzieciaki chciały iść na plac zabaw, bo ten... - zająknęłam się.
-Tam będzie nasz kolega... - podłapał Jimmy.
-Ian - dodała Marianne.
-Taak, Ian. Nie są głodni, więc pobawią się trochę i wrócimy na pulpeciki z brokułów.
-Z ciecierzycy - poprawił mnie Jimmy.
-No właśnie. Z ciecierzycy. Ty się nami nie przejmuj. Przecież wiem, że musisz skoczyć do pracy, a potem chyba Charlie ma wpaść na korepetycje - tłumaczyłam.
-No tak, Charlie ma dziś przyjść. Widziałam się rano z jego mamą i powiedziała, że zostaje dziś sam w domu i będzie mu się nudziło, więc przyjdzie.
-No sama widzisz - powiedziałam tonem znawczyni, aż mama nas wypuściła.
  W hallu zatrzymał mnie tato i szeptem powiedział:
-Przyniesiecie mi BigMaca? To nie powiem mamie.
-Ale my nie... - zaczęłam.
-No błagam cię, Nancy. Pulpeciki z ciecierzycy? - spytał z obrzydzeniem i wrócił do kuchni.
  Tak to jest, kiedy ma się mamę, która preferuje zdrowe odżywianie. Skaranie boskie,
  Przed domem oczywiście musiałam spotkać mojego ulubionego mini człowieka. Dzień bez tego widoku jest dniem straconym, więc Bóg nade mną czuwa, bo obok drzwi Charliego stała Julie.
-Cześć, Julie! Jak miło cię widzieć - powiedziałam z uśmiechem.
-Och, to ty - odpowiedziała i zlustrowała mnie od góry (prawie musiała stanąć na palcach) do dołu, zatrzymując dłużej wzrok na kuli.
-Odwiedzasz Charliego? - spytał Jimmy. - On czasem do nas przychodzi, dziś też przyjdzie.
  Mina Julie wyrażała wszystko. O mało nie parsknęłam śmiechem, kiedy zaczęła się dobijać.
-Dlaczego on nie otwiera? - spytała ze złością.
 Postanowiłam jej pomóc, bo widziałam, że dym już powoli unosi się z jej nozdrzy. Zapukałam.
-Charlie, sąsiedzie mój ulubiony, otwórz, bo jest tu coś pilnego - krzyknęłam.
  O dziwo drzwi otworzyły się po nie więcej, niż kilkunastu sekundach. Charlie miał na sobie jedynie spodenki i gumkę na włosach. I tyle. Uśmiechnął się leniwie.
-No cześć, słońce ty moje - powiedział, przeciągając się, nadal z uśmiechem, ale wtedy zobaczył za moimi plecami Julie. Jego uśmiech zmienił się w grymas przerażenia.
-Miłego dnia - rzuciłam tylko i zgarnęłam dzieciaki ze sobą.
  Byliśmy dopiero za furtką, kiedy usłyszałam jej pełen jadu głos.
-Co ona tutaj robi?
-No mieszka - odpowiedział jej Charlie, na co pisnęła ze złością i weszła do jego mieszkania.
  Jak to dobrze jest nie mieć chłopaka.
-Nancy, a dlaczego ta dziewczyna była taka zła, kiedy jej powiedziałem, że Charlie do nas przychodzi? - spytał Jimmy, kiedy szliśmy w stronę McDonalda.
-Nie wiem, Jimmy. Niektóre dziewczyny już tak mają, że wszystko je denerwuje.
-A ty też tak masz? - spytał.
-Ja? Ja chyba nie - powiedziałam po namyśle.

  Jakiś czas później wracaliśmy do domu opchani do granic możliwości. Jednak na coś przydadzą mi się te ćwiczenia, bo chociaż nie wyhoduję własnego koła ratunkowego na brzuchu. A po podwójnym zestawie frytek i wielkim hamburgerze było to bardzo możliwe.
-Jimmy, weź siostrę za rękę - powiedziałam, kiedy mieliśmy przejść przez ulicę. Jakie to dziwne, że pięcioletnie dzieci nie mają problemów z taką błahą czynnością, a ja, ponadosiemnastoletnia osoba, dostaję palpitacji serca na samą myśl o tych wszystkich samochodach i asfaltowej ulicy. O mało co się nie wzdrygnęłam, ale grzecznie przeszłam z rodzeństwem na chodnik. Byliśmy już niedaleko domu, kiedy przypomniałam sobie, że w torebce mam zamówienie dla taty.
-Poczekajcie tu chwilę. Muszę zadzwonić do taty, żeby upewnić się, że mamy nie ma jeszcze w domu.
-Dlaczego? - spytała z zaciekawieniem Marianne.
-Bo chyba nie byłaby ucieszona, kiedy wyjęłabym przy niej BigMaca dla taty - odpowiedziałam i wyjęłam z kieszeni telefon.
  Odebrał roześmiany tato:
-Co się stało, Nancy?
-Nic się nie stało. Jest w domu mama?
-Nie ma, wróci dopiero za jakieś pół godziny, więc lepiej się pośpiesz - odpowiedział i znów parsknął śmiechem.
-Wszystko w porządku? Z czego się tak śmiejesz? - zaniepokoiłam się. Może ma jakieś omamy starcze?
-W porządku, Nancy. Rozmawiamy sobie z Charliem. To przezabawny chłopiec. I wracaj już - powiedział mi tato i rozłączył się.
  No super. Jeszcze jego mi brakuje. Pięć minut później byliśmy w domu.
-Jesteśmy! - krzyknął Jimmy i pobiegł do taty.
-Wracaj mi tu! - zawołałam go. - Oboje marsz do łazienki. Jak mama wyczuje tłuszcz z frytek, to będzie po mnie.
  James i Marianne posłusznie wrócili i poszliśmy do łazienki, gdzie porządnie namydliłam im ręce.
-Nancy, damy sobie radę sami. Nie jesteśmy już dziećmi - powiedziała mi siostra, kiedy chciałam im pomóc. No, skoro nie są już dziećmi...
  W kuchni zastałam puste papierki po obiedzie taty, a w salonie... Mój własny ojciec i Charlie siedzieli razem przed telewizorem i pili sobie piwo. Mój ojciec. I Przystojniak. Nauczyciel demoralizuje i alkoholizuje ucznia. Dokąd ten świat zmierza?
-Och, to ty, Nancy - powiedział roześmiany sąsiad, kichając co chwila.
-No ja. W końcu tu mieszkam - poinformowałam go.
-Usiądź z nami, oglądamy świetną komedię - zaproponował tato.
-Właśnie widzę. A ty w tej chwili idziesz do kuchni i sprzątasz to, co zostawiłeś na blacie - powiedziałam i usiadłam na fotelu, przesuwając białą kotkę. - I przynieś mi coś od bólu - dodałam, kiedy wstawał.
-Charlie, ona jest gorsza, niż moja żona. Skaranie boskie z tym dzieckiem - pokręcił głową.
-Nienawidzę cię, tato - krzyknęłam za nim, ale usłyszałam tylko jego śmiech.
-Masz fajnego ojca - powiedział Przystojniak i pociągnął łyk piwa. Fuj, gorzkie i śmierdzące.
-Nieprawda. jest nauczycielem. Nauczyciele nie mogą być fajni. Fajny, nauczyciel, wybierz jedno - powiedziałam i przymknęłam oczy. Chyba zasnę.
-Widziałaś się z Julią - powiedział nagle.
-Tak, miałam dziś tą przyjemność.
-Co o niej sądzisz?
-Pytasz mnie, co sądzę o twojej dziewczynie? - otworzyłam oczy. Gapił się na mnie tak intensywnie, że o mało nie wypalił mi dziury w czole.
-No tak. Co w tym dziwnego? - spytał i poprawił opadające na oczy loczki.
-Nie wiem. Po prostu jest chyba taka niepisana zasada: nie pyta się prawie nieznajomej osoby o opinię na temat swojego partnera. Zapamiętaj sobie - oho, Nancy dobra rada wkracza do akcji.
-Skoro tak... - urwał. - Chcę tylko żebyś wiedziała, że Julie jest o ciebie zazdrosna. Dobra, powiedziałem to - Charlie dopił resztkę piwa, a ja popatrzyłam na niego jak na idiotę.
-Żartujesz - powiedziałam, ale tylko wzruszył ramionami. - Nie żartujesz? - spytałam, na co pokręcił głową.
-Nie wiem, o co jej chodzi. Odkąd się przeprowadziłaś, ciągle ma jakieś wyrzuty - powiedział i przetarł dłońmi oczy. - Jak ona mnie czasami wkurwia.
-Ej, ej, zluzuj trochę. Dziewczyny już tak mają. Chyba - dodałam.
-Do każdej dziewczyny powinna być dodana instrukcja obsługi. Bo bez tego chyba zostanę starym kawalerem.
-Nie przesadzaj, Charlie - powiedziałam pocieszająco i nawet miałam ochotę poklepać go po plecach. Ale a)nie chciało mi się wyciągać ręki i b)Julie mogła wyczuć na nim zapach innej samicy, a ja c)nie lubię się jej narażać, jak sami zauważyliście.
  Jakoś dziwnie się poczułam z tym, że musiałam pocieszać mojego sąsiada. Serio zazdrosna Julie to taki problem? Preferuję zdecydowanych ludzi: lubię ją/go, jest fajny/a i mi się podoba- biorę, wkurza mnie, więcej się kłócimy, niż rozmawiamy- no to chyba podziękuję. O ile świat byłby lepszy i piękniejszy, gdyby wszyscy tak postępowali? Nowa teoria miłości według Nancy Walker.

  W poniedziałek obrałam sobie pewien cel. Pogadam z Julie. Tak, tak, serio. Jeśli jest normalna to zrozumie, że nie mam nic do jej misiaczka. A jeśli nie jest normalna, to skończy się to inaczej. Sprawdziłam plan zajęć mini człowieka. Na szczęście kończy wtedy co ja. Ogólnie szczęście mi dopisywało, bo dorwałam ją przed szkołą. Samą. Bez Przystojniaka. Pokuśtykałam do niej jak najszybciej. Kontrast między nami zdawał się być ogromny. Począwszy od różnicy jakichś 25 centymetrów wzrostu. Czułam się, jakbym rozmawiała z dzieckiem.
-Julie? Możemy porozmawiać? - spytałam.
  Oczywiście zlustrowała mnie wzrokiem i kaszlnęła dziwnie. Gruźlica, mówię wam.
-O co chodzi? - zapytała i wzięła się pod boki jak nastroszona kwoka.
-A jak myślisz? Chodzi o Charliego. Dopadły mnie dziwne słuchy, że jesteś o mnie zazdrosna - powiedziałam wprost.
-Nic mi o tym nie wiadomo - odparła, ale jej policzki poróżowiały do tego stopnia, że róż, którym się pomalowała nie był już potrzebny.
-Taak? W takim razie powiem ci to zapobiegawczo. Nie mam nic do twojego chłopaka. Jesteśmy sąsiadami i przychodzi do mojej mamy na korepetycje. Taka jest historia naszego burzliwego romansu.
-Nie wiem, o czym ty mówisz. Charlie mnie kocha i nie ogląda się za innymi dziewczynami - powiedziała dumnie.
-No właśnie to ci tłumaczę, złociutka. Słyszałam tylko, że masz jakieś sugestie dotyczące moich rozmów z twoim chłopakiem. Ale skoro wszystko jest jasne, to okej. Na razie! - powiedziałam i już chciałam odejść, kiedy zatrzymał mnie jej głos.
-Słuchaj. Nie chcę cię więcej widzieć, kiedy kręcisz się obok mojego chłopaka. Nie interesuje mnie, co on u ciebie robi, ale ma tam nie przychodzić. Zrozumiano?
-Julie, czy ty masz jakiś kompleks niższości? - spytałam, co w kontekście jej wzrostu zabrzmiało dość jednoznacznie. Kilka osób przechodzących obok nas zachichotało.
-Uważaj sobie - powiedziała cierpko.
-Słońce, ja do ciebie nic nie mam. Charlie chyba cię kocha, nie wiem, nie wnikam. No przecież nikt by ci się nie oparł. Żadne słowa nie są w stanie opisać twojego piękna. Ale liczby to już tak. Dwa na dziesięć - powiedziałam w żartach, ale chyba nie załapała, że to sarkazm, bo chwilę później poczułam jej dłoń na moim policzku. I to bynajmniej nie w celu pogłaskania go.
-Co ty odpierdalasz? - usłyszałam krzyk Przystojniaka. Oho, robi się ciekawie.
-Jak ty się do mnie odzywasz? - pisnęła, a ja postanowiłam po cichu się wycofać. Chyba troszkę namieszałam.
-Jak ja się odzywam? - krzyknął, a połowa szkolnego parkingu znieruchomiała. Chyba będę światkiem najbardziej spektakularnej sceny zerwania w historii tej szkoły. Do której się przyczyniłam. Jaki wstyd, zwiewam.
  Jak najszybciej dopadłam do samochodu taty.
-Co się stało? - spytał, kiedy zasapana rzuciłam się na fotel pasażera.
-Nic, nic. Jestem trochę zmęczona, jedź już.
-Jak sobie życzysz - odpowiedział tylko i wyjechaliśmy z terenu szkoły.
 
  No i super. Chciałam pogodzić Charliego i Julie, a chyba przeze mnie zerwali. Albo do tego dążą. Muszę zacząć uważać na to co mówię, bo nie każdy łapie, kiedy żartuję. Boże, ale z tej Julie sztywniak.