sobota, 7 maja 2016

Rozdział 6.

  Sobota. Piękny dzień. To znaczy byłby piękny, gdyby nie Marianne i Jimmy, którzy postanowili zbudzić mnie o ósmej. Czyli jakieś trzy godziny za wcześnie.
-Wstawaj, śpiochu - krzyknął mi do ucha Jimmy.
-Złaź ze mnie - powiedziałam zza kołdry.
-Będziesz musiała mnie sama zrzucić - powiedział ucieszony.
-Sam tego chciałeś - zakomunikowałam i zrzuciłam go z łóżka. Na taką dużą, miękką pufę, żebyście nie myśleli, że niespełna pięciolatkiem rzucam o podłogę.
-Mamo! Nancy mnie... - krzyknął Jimmy, ale w odpowiednim momencie przymknęłam mu dłonią usta.
-Mamo! Nancy go... - Marianne próbowała dokończyć, ale ją też skutecznie uciszyłam.
-Jak będziecie cicho, to zabiorę was na obiad na coś niezdrowego - powiedziałam.
-Ale dziś na obiad mama miała zrobić pulpeciki z ciecierzycy i sos szpinakowo-brokłocośtam - powiedziała z ożywieniem Marianne.
-Więc wolisz zjeść tą zieloną papkę zamiast hamburgera z frytkami i colą? - spytałam.
  Jimmy i Marianne popatrzyli na siebie, po czym skinęli głowami.
-No dobrze. Ale jeszcze raz zrzucisz mnie z łóżka, a mama się wszystkiego dowie.
-Dobra, dobra. A teraz spadajcie obydwoje. Zaraz wstanę.
  Kiedy wreszcie pozbyłam się dzieciaków z pokoju, zapadłam w dziesięciominutową drzemkę, ale mama krzyknęła, że:
-Musisz trochę poćwiczyć, bo znów się zaniedbujesz!
  Skoro mamusia tak twierdzi, to cóż innego mi pozostało? Przebrałam się w dresy, umyłam zęby i związałam włosy. W kuchni zastałam już mamę, która momentalnie stanęła nade mną z szejkiem owocowym w dłoni.
-Pij. I zaraz zrobię ci coś do jedzenia, bo ciągle zapychasz się tym świństwem - prychnęła, odsuwając ode mnie słoik z Nutellą.
-Sprawiasz mi ból, mamo.
-To ty mi sprawiasz ból - powiedziała i podała mi dżem. Porzeczkowy. Nie, ja tego nie zjem.

  Po dwugodzinnych ćwiczeniach padłam na łóżko. Przez moją biedną nóżkę musiałam chodzić na rehabilitację, a ponadto rodzice zmuszają mnie do ćwiczenia w domu. Przez co moje łydki (łydka) stają się coraz większe.
-To same mięśnie - powtarzał mój tato. No tak, mięśnie. Przez te ćwiczenia ręce też mam już, jak na dziewczynę, dobrze zbudowane. Nie mam nic do mięśni, no ale jak ja sobie kiedyś chłopaka znajdę, skoro każdy będzie się bał, że jednym ładnym ciosem złamię mu nos, albo podczas jakiejś niewinnej zabawy założę mu Nelsona i odetnę dopływ powietrza? Przypadki chodzą po ludziach, rozumiecie.
  Kiedy dzieciaki znów mnie dopadły, że chcą swoje hamburgery, musiałam po raz drugi się przebrać i wykombinować jakąś wymówkę na nasze wyjście dla mamy.
-Wiesz, dzieciaki chciały iść na plac zabaw, bo ten... - zająknęłam się.
-Tam będzie nasz kolega... - podłapał Jimmy.
-Ian - dodała Marianne.
-Taak, Ian. Nie są głodni, więc pobawią się trochę i wrócimy na pulpeciki z brokułów.
-Z ciecierzycy - poprawił mnie Jimmy.
-No właśnie. Z ciecierzycy. Ty się nami nie przejmuj. Przecież wiem, że musisz skoczyć do pracy, a potem chyba Charlie ma wpaść na korepetycje - tłumaczyłam.
-No tak, Charlie ma dziś przyjść. Widziałam się rano z jego mamą i powiedziała, że zostaje dziś sam w domu i będzie mu się nudziło, więc przyjdzie.
-No sama widzisz - powiedziałam tonem znawczyni, aż mama nas wypuściła.
  W hallu zatrzymał mnie tato i szeptem powiedział:
-Przyniesiecie mi BigMaca? To nie powiem mamie.
-Ale my nie... - zaczęłam.
-No błagam cię, Nancy. Pulpeciki z ciecierzycy? - spytał z obrzydzeniem i wrócił do kuchni.
  Tak to jest, kiedy ma się mamę, która preferuje zdrowe odżywianie. Skaranie boskie,
  Przed domem oczywiście musiałam spotkać mojego ulubionego mini człowieka. Dzień bez tego widoku jest dniem straconym, więc Bóg nade mną czuwa, bo obok drzwi Charliego stała Julie.
-Cześć, Julie! Jak miło cię widzieć - powiedziałam z uśmiechem.
-Och, to ty - odpowiedziała i zlustrowała mnie od góry (prawie musiała stanąć na palcach) do dołu, zatrzymując dłużej wzrok na kuli.
-Odwiedzasz Charliego? - spytał Jimmy. - On czasem do nas przychodzi, dziś też przyjdzie.
  Mina Julie wyrażała wszystko. O mało nie parsknęłam śmiechem, kiedy zaczęła się dobijać.
-Dlaczego on nie otwiera? - spytała ze złością.
 Postanowiłam jej pomóc, bo widziałam, że dym już powoli unosi się z jej nozdrzy. Zapukałam.
-Charlie, sąsiedzie mój ulubiony, otwórz, bo jest tu coś pilnego - krzyknęłam.
  O dziwo drzwi otworzyły się po nie więcej, niż kilkunastu sekundach. Charlie miał na sobie jedynie spodenki i gumkę na włosach. I tyle. Uśmiechnął się leniwie.
-No cześć, słońce ty moje - powiedział, przeciągając się, nadal z uśmiechem, ale wtedy zobaczył za moimi plecami Julie. Jego uśmiech zmienił się w grymas przerażenia.
-Miłego dnia - rzuciłam tylko i zgarnęłam dzieciaki ze sobą.
  Byliśmy dopiero za furtką, kiedy usłyszałam jej pełen jadu głos.
-Co ona tutaj robi?
-No mieszka - odpowiedział jej Charlie, na co pisnęła ze złością i weszła do jego mieszkania.
  Jak to dobrze jest nie mieć chłopaka.
-Nancy, a dlaczego ta dziewczyna była taka zła, kiedy jej powiedziałem, że Charlie do nas przychodzi? - spytał Jimmy, kiedy szliśmy w stronę McDonalda.
-Nie wiem, Jimmy. Niektóre dziewczyny już tak mają, że wszystko je denerwuje.
-A ty też tak masz? - spytał.
-Ja? Ja chyba nie - powiedziałam po namyśle.

  Jakiś czas później wracaliśmy do domu opchani do granic możliwości. Jednak na coś przydadzą mi się te ćwiczenia, bo chociaż nie wyhoduję własnego koła ratunkowego na brzuchu. A po podwójnym zestawie frytek i wielkim hamburgerze było to bardzo możliwe.
-Jimmy, weź siostrę za rękę - powiedziałam, kiedy mieliśmy przejść przez ulicę. Jakie to dziwne, że pięcioletnie dzieci nie mają problemów z taką błahą czynnością, a ja, ponadosiemnastoletnia osoba, dostaję palpitacji serca na samą myśl o tych wszystkich samochodach i asfaltowej ulicy. O mało co się nie wzdrygnęłam, ale grzecznie przeszłam z rodzeństwem na chodnik. Byliśmy już niedaleko domu, kiedy przypomniałam sobie, że w torebce mam zamówienie dla taty.
-Poczekajcie tu chwilę. Muszę zadzwonić do taty, żeby upewnić się, że mamy nie ma jeszcze w domu.
-Dlaczego? - spytała z zaciekawieniem Marianne.
-Bo chyba nie byłaby ucieszona, kiedy wyjęłabym przy niej BigMaca dla taty - odpowiedziałam i wyjęłam z kieszeni telefon.
  Odebrał roześmiany tato:
-Co się stało, Nancy?
-Nic się nie stało. Jest w domu mama?
-Nie ma, wróci dopiero za jakieś pół godziny, więc lepiej się pośpiesz - odpowiedział i znów parsknął śmiechem.
-Wszystko w porządku? Z czego się tak śmiejesz? - zaniepokoiłam się. Może ma jakieś omamy starcze?
-W porządku, Nancy. Rozmawiamy sobie z Charliem. To przezabawny chłopiec. I wracaj już - powiedział mi tato i rozłączył się.
  No super. Jeszcze jego mi brakuje. Pięć minut później byliśmy w domu.
-Jesteśmy! - krzyknął Jimmy i pobiegł do taty.
-Wracaj mi tu! - zawołałam go. - Oboje marsz do łazienki. Jak mama wyczuje tłuszcz z frytek, to będzie po mnie.
  James i Marianne posłusznie wrócili i poszliśmy do łazienki, gdzie porządnie namydliłam im ręce.
-Nancy, damy sobie radę sami. Nie jesteśmy już dziećmi - powiedziała mi siostra, kiedy chciałam im pomóc. No, skoro nie są już dziećmi...
  W kuchni zastałam puste papierki po obiedzie taty, a w salonie... Mój własny ojciec i Charlie siedzieli razem przed telewizorem i pili sobie piwo. Mój ojciec. I Przystojniak. Nauczyciel demoralizuje i alkoholizuje ucznia. Dokąd ten świat zmierza?
-Och, to ty, Nancy - powiedział roześmiany sąsiad, kichając co chwila.
-No ja. W końcu tu mieszkam - poinformowałam go.
-Usiądź z nami, oglądamy świetną komedię - zaproponował tato.
-Właśnie widzę. A ty w tej chwili idziesz do kuchni i sprzątasz to, co zostawiłeś na blacie - powiedziałam i usiadłam na fotelu, przesuwając białą kotkę. - I przynieś mi coś od bólu - dodałam, kiedy wstawał.
-Charlie, ona jest gorsza, niż moja żona. Skaranie boskie z tym dzieckiem - pokręcił głową.
-Nienawidzę cię, tato - krzyknęłam za nim, ale usłyszałam tylko jego śmiech.
-Masz fajnego ojca - powiedział Przystojniak i pociągnął łyk piwa. Fuj, gorzkie i śmierdzące.
-Nieprawda. jest nauczycielem. Nauczyciele nie mogą być fajni. Fajny, nauczyciel, wybierz jedno - powiedziałam i przymknęłam oczy. Chyba zasnę.
-Widziałaś się z Julią - powiedział nagle.
-Tak, miałam dziś tą przyjemność.
-Co o niej sądzisz?
-Pytasz mnie, co sądzę o twojej dziewczynie? - otworzyłam oczy. Gapił się na mnie tak intensywnie, że o mało nie wypalił mi dziury w czole.
-No tak. Co w tym dziwnego? - spytał i poprawił opadające na oczy loczki.
-Nie wiem. Po prostu jest chyba taka niepisana zasada: nie pyta się prawie nieznajomej osoby o opinię na temat swojego partnera. Zapamiętaj sobie - oho, Nancy dobra rada wkracza do akcji.
-Skoro tak... - urwał. - Chcę tylko żebyś wiedziała, że Julie jest o ciebie zazdrosna. Dobra, powiedziałem to - Charlie dopił resztkę piwa, a ja popatrzyłam na niego jak na idiotę.
-Żartujesz - powiedziałam, ale tylko wzruszył ramionami. - Nie żartujesz? - spytałam, na co pokręcił głową.
-Nie wiem, o co jej chodzi. Odkąd się przeprowadziłaś, ciągle ma jakieś wyrzuty - powiedział i przetarł dłońmi oczy. - Jak ona mnie czasami wkurwia.
-Ej, ej, zluzuj trochę. Dziewczyny już tak mają. Chyba - dodałam.
-Do każdej dziewczyny powinna być dodana instrukcja obsługi. Bo bez tego chyba zostanę starym kawalerem.
-Nie przesadzaj, Charlie - powiedziałam pocieszająco i nawet miałam ochotę poklepać go po plecach. Ale a)nie chciało mi się wyciągać ręki i b)Julie mogła wyczuć na nim zapach innej samicy, a ja c)nie lubię się jej narażać, jak sami zauważyliście.
  Jakoś dziwnie się poczułam z tym, że musiałam pocieszać mojego sąsiada. Serio zazdrosna Julie to taki problem? Preferuję zdecydowanych ludzi: lubię ją/go, jest fajny/a i mi się podoba- biorę, wkurza mnie, więcej się kłócimy, niż rozmawiamy- no to chyba podziękuję. O ile świat byłby lepszy i piękniejszy, gdyby wszyscy tak postępowali? Nowa teoria miłości według Nancy Walker.

  W poniedziałek obrałam sobie pewien cel. Pogadam z Julie. Tak, tak, serio. Jeśli jest normalna to zrozumie, że nie mam nic do jej misiaczka. A jeśli nie jest normalna, to skończy się to inaczej. Sprawdziłam plan zajęć mini człowieka. Na szczęście kończy wtedy co ja. Ogólnie szczęście mi dopisywało, bo dorwałam ją przed szkołą. Samą. Bez Przystojniaka. Pokuśtykałam do niej jak najszybciej. Kontrast między nami zdawał się być ogromny. Począwszy od różnicy jakichś 25 centymetrów wzrostu. Czułam się, jakbym rozmawiała z dzieckiem.
-Julie? Możemy porozmawiać? - spytałam.
  Oczywiście zlustrowała mnie wzrokiem i kaszlnęła dziwnie. Gruźlica, mówię wam.
-O co chodzi? - zapytała i wzięła się pod boki jak nastroszona kwoka.
-A jak myślisz? Chodzi o Charliego. Dopadły mnie dziwne słuchy, że jesteś o mnie zazdrosna - powiedziałam wprost.
-Nic mi o tym nie wiadomo - odparła, ale jej policzki poróżowiały do tego stopnia, że róż, którym się pomalowała nie był już potrzebny.
-Taak? W takim razie powiem ci to zapobiegawczo. Nie mam nic do twojego chłopaka. Jesteśmy sąsiadami i przychodzi do mojej mamy na korepetycje. Taka jest historia naszego burzliwego romansu.
-Nie wiem, o czym ty mówisz. Charlie mnie kocha i nie ogląda się za innymi dziewczynami - powiedziała dumnie.
-No właśnie to ci tłumaczę, złociutka. Słyszałam tylko, że masz jakieś sugestie dotyczące moich rozmów z twoim chłopakiem. Ale skoro wszystko jest jasne, to okej. Na razie! - powiedziałam i już chciałam odejść, kiedy zatrzymał mnie jej głos.
-Słuchaj. Nie chcę cię więcej widzieć, kiedy kręcisz się obok mojego chłopaka. Nie interesuje mnie, co on u ciebie robi, ale ma tam nie przychodzić. Zrozumiano?
-Julie, czy ty masz jakiś kompleks niższości? - spytałam, co w kontekście jej wzrostu zabrzmiało dość jednoznacznie. Kilka osób przechodzących obok nas zachichotało.
-Uważaj sobie - powiedziała cierpko.
-Słońce, ja do ciebie nic nie mam. Charlie chyba cię kocha, nie wiem, nie wnikam. No przecież nikt by ci się nie oparł. Żadne słowa nie są w stanie opisać twojego piękna. Ale liczby to już tak. Dwa na dziesięć - powiedziałam w żartach, ale chyba nie załapała, że to sarkazm, bo chwilę później poczułam jej dłoń na moim policzku. I to bynajmniej nie w celu pogłaskania go.
-Co ty odpierdalasz? - usłyszałam krzyk Przystojniaka. Oho, robi się ciekawie.
-Jak ty się do mnie odzywasz? - pisnęła, a ja postanowiłam po cichu się wycofać. Chyba troszkę namieszałam.
-Jak ja się odzywam? - krzyknął, a połowa szkolnego parkingu znieruchomiała. Chyba będę światkiem najbardziej spektakularnej sceny zerwania w historii tej szkoły. Do której się przyczyniłam. Jaki wstyd, zwiewam.
  Jak najszybciej dopadłam do samochodu taty.
-Co się stało? - spytał, kiedy zasapana rzuciłam się na fotel pasażera.
-Nic, nic. Jestem trochę zmęczona, jedź już.
-Jak sobie życzysz - odpowiedział tylko i wyjechaliśmy z terenu szkoły.
 
  No i super. Chciałam pogodzić Charliego i Julie, a chyba przeze mnie zerwali. Albo do tego dążą. Muszę zacząć uważać na to co mówię, bo nie każdy łapie, kiedy żartuję. Boże, ale z tej Julie sztywniak.

wtorek, 15 marca 2016

Rozdział 5.

  W niedzielę cały dzień spędziłam na czytaniu książki i wściekaniu się na mamę, że rozmawiała z Charliem o mnie. Oczywiście nie powiedziałam jej, że cokolwiek usłyszałam, więc stwierdziła, że bez powodu jestem jakaś oschła i niemiła. Dodała też, że Charlie zaoferował się, że będzie mnie teraz woził do szkoły w ramach podziękowania za korepetycje. Jak można się domyślić- raczej mnie ten pomysł nie zachwycił, ale ten jeden raz stwierdziłam, że nie będę się kłócić.

  Wraz z początkiem tygodnia musiałam oczywiście zaspać, bo Rod Stewart, który był moim budzikiem zbyt cicho śpiewał Do ya think I’m sexy. W duchu pomyślałam, że nieźle jest jednak mieć podwózkę spod domu.
-Zebrałaś się już? Charlie będzie musiał na ciebie czekać! – krzyknęła z kuchni mama.
-Już idę, Boże! – odkrzyknęłam.
-Wystarczy mamo – odpowiedziała, a ja przeklęłam moją przezabawną rodzinę.
  W hallu założyłam creepersy i kurtkę przeciwdeszczową, bo zaczynał padać lekki deszcz.
-Czołem! – krzyknęłam i wyszłam z domu.
  Przed bramą stał już samochód, a w nim Charlie ze zniecierpliwioną miną. Jak najszybciej doszłam do drzwi od strony pasażera i wsiadłam do środka.
-Cześć, sorry za spóźnienie – rzuciłam do mojego szofera, który stukał się po zegarku, ale kichnął, co zepsuło efekt. 
-Jeśli codziennie mamy razem jeździć, to może najpierw kupię ci budzik, Seraphine? – spytał, cofając z podjazdu. 
-Nie trzeba, ale dzięki, że proponujesz  - odpowiedziałam z promiennym uśmiechem, puszczając mimo uszu to cholerne imię.
  Resztę drogi przejechaliśmy raczej w ciszy, jeśli nie liczyć kichania i moich kilku przekleństw, kiedy Przystojniak jechał zbyt szybko jak na moje gusta. Wtedy za każdym razem kręcił głową i przewracał oczami. Kilka minut później byliśmy na miejscu. Charlie od razu skręcił na swoje stałe miejsce parkingowe, ale nie było ono zupełnie wolne, bo pośrodku stała…
-Julie – mruknął Charles.
-Czyżby to była ta urocza dama twego serca, którą tak uwielbia twoja mama? – zakpiłam.
-Moja mama coś mówiła o Julie? – spytał udając, że nie bardzo go to obchodzi, ale słyszałam w jego głosie lekkie zaciekawienie.
-Tylko wspomniała, że ją bardzo lubi – odpowiedziałam niewinnie.
  Przystojniak zaparkował na swoim miejscu, kiedy Julie odsunęła się nieco. Wysiedliśmy prawie równocześnie i niestety musiałam się z nią spotkać. Miałam nadzieję, że tylko ją szybko ominę, ale zatrzymały mnie jej słowa.
-Charlie, kochanie, nie przedstawisz nas sobie?
  Kurde. Odwróciłam się w jej stronę. Nie zmieniła się, odkąd widziałam ją kilka dni temu. Znaczy się nie urosła. Boże, dlaczego ja jestem taka złośliwa?
-Julie, to moja sąsiadka, Nancy. Chodzimy też razem do klasy. Nancy, to jest właśnie Julie. Moja dziewczyna – czy mi się wydawało, czy to ostatnie zdanie powiedział jakoś dziwnie szybko? Julie chyba też to zauważyła, bo spojrzała na niego podejrzliwie.
-Bardzo mi miło – powiedziałam z nieco sztucznym uśmiechem przyklejonym do twarzy i podałam jej dłoń.
  Jakaś ta Julie dziwna. Niby taka typowa ładna dziewczyna, ale jakoś tak się dziwnie krzywi i marszczy czoło, że patrzenie na nią boli. Jej długie włosy przysłoniły lekko twarz, bo wiał delikatny wiatr. Podała mi od niechcenia rękę.
-Mnie również jest miło cię poznać – odpowiedziała z równie naturalnym uśmiechem, jak ja i popatrzyła na Przystojniaka.
-Taak, to ja będę się zbierać do szkoły. Do zobaczenia – powiedziałam na głos, a do siebie: Mam nadzieję, że zbyt prędko się nie zobaczymy. 
  Przed drzwiami do szkoły zauważyłam Claudię, więc szybko ją wyminęłam udając, że jej nie widzę. Nancy, jesteś naprawdę złym człowiekiem. 
  Dostałam się do klasy prawie piętnaście minut przed dzwonkiem. Zajęłam miejsce pomiędzy ławką Su i Naresha, a stolikiem, przy którym siedział Harry. 
-Hej wszystkim!
-Cześć, Nancy - powiedział Harry. 
  Kolega Charliego był nawet miły. A jak wyglądał? No cóż. Jak już kiedyś wspominałam, jest niższy od Przystojniaka. Ma krótkie, ciemne włosy i duże oczy. Jest szczupły, ale ma trochę pulchne policzki. To znaczy: nie grube, tylko takie pulchne, no do wytarmoszenia. Wiecie, puci, puci, te sprawy. Ubrany był akurat w jasne jeansy i koszulę w zielono- czarną kratę. Harry jest nawet przystojny, chociaż kompletnie nie w moim guście. Uśmiechnął się do mnie, a ja mimowolnie odpowiedziałam mu tym samym. 
-Co słychać? - spytałam chłopców, a oni jak zwykle byli tak rozmowni, że Su rzucił tylko:
-W porządku.
  Obaj wpatrywali się w ekran telefonu Naresha, przeglądając coś. Do klasy wszedł Przystojniak i... Wydaje mi się, czy jest jakiś zdenerwowany? Usiadł za mną obok Harry'ego. 
-Co przeglądacie? - spytałam znów.
  Po chwili wahania Hindus odpowiedział:
-Twojego facebooka. 
-Serio? Nie macie nic innego do roboty? - zirytowałam się odrobinę i spojrzałam na kulę, która stała oparta o ścianę. Mam nadzieję, że nie znajdą tam nic, co powie im, dlaczego teraz nie mogę się bez niej obyć. 
-Właściwie to twój profil jest nawet ciekawy - odparł Su.
-Naprawdę tak wglądałaś dwa lata temu? - spytał nagle Naresh, jakby zszokowany. 
-Pokaż - powiedziałam, a chłopcy podali mi telefon, na ekranie którego widniało moje zdjęcie z czasów, kiedy bawiłam się jeszcze stylem kinder whore. Różowa krótka sukienka z koronkowym kołnierzykiem, białe zakolanówki, czarne pantofle, a do tego włosy pofarbowane na jasny blond, efektownie potargane, czerwona szminka i mała torebka w kształcie głowy kota. 
-To było dawno - powiedziałam lekceważąco.
-Mogę zobaczyć? - spytał Charlie i zabrał mi szybko telefon.
-Oddawaj - warknęłam tylko.
-Boże, Nancy, wszystko było wtedy z tobą w porządku? - spytał sztucznie zmartwionym głosem.
  Nic nie odpowiedziałam, bo Przystojniak dobrał się do kolejnych zdjęć. Na kolejnym byłam z moim kolegą, który w przeciwieństwie do mnie wyglądał normalnie. Ja w kusej welurowej spódnicy wyglądałam dość osobliwie, bo Przystojniak aż parsknął.
-Z czego się śmiejesz? - warknęłam.
-Nie no, twój chłopak miał wyjątkowy gust - powiedział. - Chociaż te nogi i mnie by przekonały - dodał i zaśmiał się, a ja wyrwałam mu telefon, zamknęłam mój profil i oddałam Nareshowi telefon.
-Świnia.
-Dlaczego teraz nie pokazujesz już tych swoim zgrabnych nóżek, zwinna gazelo? - spytał.
-Zajmij się lepiej nogami swojej dziewczyny - powiedziałam i odwróciłam się do niego plecami, a chłopcy, którzy przechodzili obok naszych miejsc wybuchnęli śmiechem.
-W sumie racja, Charlie - powiedział Andy, jeden z kumpli Przystojniaka.
-A ty lepiej się odpierdol - powiedział wkurzony Charlie. 
-Wyluzuj, stary - odparł Andy i usłyszałam, że klepnął go w ramię.

  Chwilę później zadzwonił dzwonek i do klasy wszedł profesor Wall. Mieliśmy dwie godziny matematyki pod rząd, więc było raczej dużo luzu. Nauczyciel mruczał coś tylko do siebie i swojej ukochanej tablicy. Jego drapanie zaczynało działać mi na nerwy, bo oprócz głowy, jego ręka wędrowała też w niebezpieczne rejony, w których plecy kończą swą szlachetną nazwę.
  Monotonny i dość nerwowy głos profesora stawał się coraz odleglejszy. Wreszcie kompletnie się wyłączyłam. Moja prawa ręka mimowolnie spoczęła na nodze. Zaczęłam zastanawiać się, czy jeszcze kiedyś będę normalna.
  Pewnie ciekawi was, co ze mną jest nie tak. Ale wiecie, ciekawość to pierwszy stopień do piekła, więc się tak nie interesujcie. Kiedyś wam powiem, ale z pewnością jeszcze nie teraz.
  Wróciłam do rzeczywistości. Przede mną Su i Naresh grali w statki, a za moimi plecami Harry i Przystojniak szeptali o czymś zawzięcie.
-To w końcu jesteście jeszcze razem czy nie? - spytał Harry, a ja od razu się ożywiłam. Ja nie podsłuchuję. Ja po prostu słyszę. 
-Chyba tak, ale to już tylko kwestia czasu.
-Po takim czasie?
-To i tak trwało zbyt długo, Harry. Ona przez cały czas jest tylko zazdrosna i oczekuje ode mnie jakichś głupich dowodów miłości.
-Zazdrosna? Niby o kogo? - usłyszałam głos Harry'ego, ale odpowiedź Charliego zagłuszył dzwonek.
  Na przerwie wyszłam z klasy, żeby przecisnąć się do automatu z kawą. Wzięłam do ręki ciepły kubeczek i odwróciłam się, by wrócić do klasy. A oto przed państwem Nancy Walker i jej powszechnie znana zgrabność!
  Odwracając się ktoś potrącił mnie w ramię, a ja wylałam całą zawartość swojego kubka na czyjąś koszulkę. No jasne, że zapomniałam wziąć wieczko.
-Kurwa! - usłyszałam głos Harry'ego, kolegi Przystojniaka.
-Przepraszam! Bardzo mi przykro - powiedziałam szybko.
  Na białej koszulce chłopaka powstała wielka brązowa plama.
-Nic się nie stało - odparł z małym uśmiechem Harry kiedy mnie zobaczył, odklejając mokrą koszulkę od ciała.
-W plecaku mam chusteczki, chodź - powiedziałam i wyrzuciłam do kosza pusty kubek po nieszczęsnej kawie.
  W klasie brunet w miarę możliwości wytarł koszulkę i zapiął koszulę, którą miał na wierzchu. Po kawowym incydencie nie było śladu. Kiedy chwilę wcześniej weszliśmy do klasy Charlie krzyknął:
-Ty krwawisz na brązowo!
-Ale z ciebie frajer, Charlie.
-Nancy, ja i tak wiem, że ty mnie uwielbiasz - uśmiechnął się do mnie Charlie.
  Co za kretyn.
-No jasne. A kto cię nie uwielbia, skarbie? - spytałam sarkastycznie, kiedy nad moją głową usłyszałam dziwny kaszel. Gruźlica, czy coś. Podniosłam wzrok i zobaczyłam nad sobą... A w sumie to nie tak dokładnie nad sobą, bo ona stojąc, sięga mi do głowy, kiedy ja siedzę. Tak, ona. Julie. Ja to mam wyczucie.
-Charlie, możemy porozmawiać? - spytała, ale wcale nie patrzyła na niego, a na mnie.
-Coś się stało, Julie? Zaraz będzie lekcja - odpowiedział jej chłopak.
-Jest mały problem - odpowiedziała z naciskiem na ostatnie słowo, nadal gapiąc się na mnie.
  Przystojniak westchnął ciężko, ale poszedł za mini Julie. Su i Naresh, którzy przysłuchiwali się rozmowie powiedli oczami za odchodzącą parą.
-I właśnie dlatego nie mam dziewczyny - powiedział Naresh, a Su pokiwał głową.
  Po chwili ciszy zwróciłam się do Su:
-Miałam cię już wcześniej o to spytać. Z jakiego kraju pochodzisz?
-Ja? - zdziwił się.
-Tak, ty - potwierdziłam zachęcająco.
-Z Korei.
-Której?
-Spytaj jeszcze raz, a naślę na ciebie Kim Dzong Una - opowiedział, drapiąc się po nosie.
-Serio? Jesteś z Północy? - zdziwiłam się.
  Naresh i Su spojrzeli na mnie jak na wariatkę, więc dalej nie pytałam.
  Przystojniak wrócił do klasy kiedy zadzwonił dzwonek na drugą lekcję matematyki. Reszta dnia mijała strasznie powoli. Kiedy skończyłam lekcje powlokłam się powoli na dół, przeklinając po drodze te cholerne szkolne schody. Do domu miał mnie zabrać tato, bo właśnie kończył zajęcia. Pożegnałam się z Nareshem i Su przed drzwiami szkoły. Oni poszli w stronę przystanku, a ja pokuśtykałam na parking dla nauczycieli. Minęłam się z Harrym.
-Na razie! - powiedziałam do niego i chciałam iść dalej, ale zatrzymał mnie jego głos.
-Mam nadzieję, że jakoś mi się odwdzięczysz za bluzkę.
-Mam ją wyprać? Czy chcesz, żebym ci oddała pieniądze? - spytałam, a on zaśmiał się.
-Nie o to mi chodzi. Może jakaś kawa?
-Dzięki, mam w domu.
  Dopiero po chwili zadałam sobie sprawę z tego, co powiedziałam.
-Nie mówię, że nie masz, ale wiesz... W ramach rekompensaty za zniszczoną koszulkę może gdzieś się wybierzemy?
-Nie boisz się, że znów ją na ciebie wyleję?
-Mam nadzieję, że tego nie zrobisz.
-A zabierasz na kawę wszystkie dziewczyny, które coś na ciebie wyleją?
-Nie wszystkie. Tylko te ładne - no patrzcie jaki bajerant. - To jak będzie? - spytał z uśmiechem.
-Obecnie się śpieszę, ale może kiedyś - odpowiedziałam szybko i zwiałam zanim zdążył coś powiedzieć.
  Podeszłam do samochodu, gdzie czekał już tato.
-Cześć, córko - przywitał mnie. Był ubrany w ciemnobrązowy garnitur, który z trudem opinał jego uwypuklony brzuch. Z butonierki wystawał pojedynczy kwiat, a w dłoni miał czarną teczkę, którą wrzucił na tył naszego Forda.
-Cześć, ojcze - odpowiedziałam, a kilku zabłąkanych uczniów spojrzało na mnie z zaciekawieniem.
-Jak dzień w szkole?
-Znośnie. A jak dzień w pracy? - spytałam wsiadając do samochodu.
-Również - odparł i poprawił na nosie swoje okulary.
  Wyjeżdżając z placu szkoły zauważyłam ciemnozielone Mini. Obok niego stał oczywiście Przystojniak z Julie. Nie zgadniecie, co właśnie robili. Niby to kobieta zmienną jest, a przecież to Charlie jeszcze niedawno się z nią kłócił, by teraz namiętnie całować na oczach połowy szkoły. 

niedziela, 21 lutego 2016

Rozdział 4.

  Reszta tygodnia ciągnęła się niemiłosiernie długo. Sobotę przywitałam śpiąc do jedenastej. Spałabym dłużej, ale zbudziły mnie głosy dochodzące z dołu. Wstałam niechętnie i przebrałam się w tempie tłuściutkiego ślimaka. Zajrzałam do pokoju Jimmy'ego i Marianne.
-Co porabiacie? - spytałam i przywitałam się z dzieciakami.
-Rysujemy. Możesz się przyłączyć - zaproponował Jimmy.
-Za chwilę się przyłączę, ale idę coś zjeść.
-To musisz uważać - ostrzegła mnie Marianne.
-Na co? - spytałam tajemniczym tonem.
-Mamy gości.
-Gości? - zdziwiłam się.
-Jakaś pani przyszła, chyba sąsiadka.
-Sąsiadka? A jak się nazywa?
  Dzieci wzruszyły ramionami, więc sama musiałam sprawdzić. Zeszłam do kuchni, gdzie siedzieli moi rodzice i jakaś kobieta. Miała na oko czterdzieści parę lat, była ubrana w ciemne jeansy i ciemnofioletową bluzę polarową. Lekko kręcone blond włosy miała zebrane w kucyk.
-Dzień dobry - powiedziałam trochę nieśmiało.
-Dzień dobry, ty musisz być Nancy - odpowiedziała kobieta zachęcającym tonem.
  To zaczyna być nawet ciekawe. Ja jej nie znam, na Boga! Na szczęście do rozmowy włączyła się mama.
-Tak, to nasza najstarsza córka. Nancy, to nasza sąsiadka, Mary Whiteman.
  Zaraz, zaraz. Że co? Whiteman?
-Chodzisz z moim Charlesem do klasy, prawda?
-Taaak, miło mi panią poznać -odpowiedziałam szybko. - Nie będzie pani przeszkadzać, jeśli zjem śniadanie?
-Ależ skąd! Jesteś u siebie skarbie - powiedziała szczebiotliwie.
  O patrzcie. Toż to zupełne przeciwieństwo Charliego. On to gbur i sarkastyczny dupek. A jego mama? Sami widzicie. Adopcja. Albo ma równie nienormalnego, jak on sam, ojca. Tak, tylko te dwie opcje są możliwe.
  Zabrałam się do smarowania bułeczek maślanych Nutellą i słuchałam rozmowy dorosłych.
-No więc jak mówiłam, Charlie to dobry chłopak. Naprawdę. Dobrze się uczy, ale z tym francuskim ma problem. Chodzi na korepetycje, ale w niczym mu one nie pomagają - skarżyła się pani Whiteman.
-Może Nancy mogłaby mu coś wytłumaczyć? - spytał nagle mój kochany tatuś, a ja o mało nie wyplułam bułeczki.
-Z chęcią bym pomogła, ale chyba nie dam rady. Brak czasu, rozumiecie - powiedziałam do rodziców z miną adekwatną do mojego zdania na temat udzielania korepetycji temu dupkowi.
-No tak. Ja wiem, że wy i tak macie za dużo na głowie - powiedziała dobrotliwie pani Whiteman.
-Ale jeśli Charles by chciał, to może niech wpadnie do mnie - zaproponowała mama. Że co? On tutaj?
-Naprawdę mogłabyś?
-Oczywiście. Nawet dziś po południu.
-Zadzwonię do niego, dobrze? Zadzwonię i zaraz ci powiem, czy będzie mu pasować - powiedziała rozemocjonowana Mary i wyjęła z kieszeni bluzy telefon. Perłowobiałymi paznokciami wystukała coś na ekranie i przysunęła słuchawkę do ucha. - Charlie? Spałeś? No to już nie śpisz. Słuchaj, jestem właśnie u naszych sąsiadów, u państwa Walkerów, tak, tak, u Nancy - serio? - I pani Walker była tak miła, że zaproponowała, żebyś dziś do niej przyszedł poćwiczyć swój nieszczęsny francuski. Kiedy? Jakoś po południu. Piąta? - spytała, a moja mama skinęła głową. - Ach, umówiłeś się z Julie? - przewróciła teatralnie oczami. - Odwołasz? No to świetnie. Wstawaj już, ja zaraz wracam do domu. No hej.
-Załatwione? - spytał tato.
-Tak, powiedział, że odwoła spotkanie z dziewczyną. Szczerze mówiąc, to nie przepadam za tą jego Julie. Za ścianą ma przecież taką śliczną sąsiadkę - powiedziała z uśmiechem pani Whiteman w moją stronę, a ja aż się zakaszlałam sokiem, który właśnie piłam

***

- Ktoś dzwoni do drzwi - krzyknęłam, siedząc w salonie z dzieciakami i kotami.
-Otwórz, to pewnie Charlie - odpowiedziała mi mama, która była w łazience. 
  Super, ja tu oglądam Toy Story, a ona mi karze za odźwiernego robić. 
-Już biegnę - powiedziałam z westchnieniem i zdjęłam ze swoich kolan Bonzo. 
  Zawahałam się przed otwarciem drzwi i spojrzałam w lustro, wiszące obok. Mój dres w kolorowe lizaki i cukierki wyglądał dość żałośnie, biorąc pod uwagę także to, co miałam na głowie, a co kiedyś było kokiem. Szybko zdjęłam gumkę z włosów i związałam je ponownie, doprowadzając do względnego porządku. Podparłam się kulą i nacisnęłam klamkę.
  Za progiem stał Przystojniak. Miał na sobie czarne jeansy i ciemnozieloną bluzkę z rękawami podwiniętymi do łokci. Za koszulką miał wetknięte okulary do czytania w ciemnobrązowych oprawkach, a w dłoni trzymał gruby zeszyt. 
-Czołem, sąsiadko - przywitał się z czarującym uśmiechem. Zauważyłam, że zaczął sobie hodować zarost. Pewnie wąsom było smutno, więc postanowił zrobić się na Roberta Planta z czasów jego przygody z brodą w 1970. 
-Cześć - powiedziałam oschle i wpuściłam go do środka.
-Fajny dresik - zakpił i kichnął. 
-Dzięki.
-Taki trochę antykoncepcyjny - dodał, wciąż mi się przyglądając.
-Odczep się i chodź, bo moja mama na ciebie czeka - powiedziałam i zaprowadziłam go pod schody, gdzie stała już moja mama. - Mamo, to jest Charlie, nasz sąsiad i tępak w kwestii języków obcych. 
-Nancy! - oburzyła się mama.
-Charlie - kontynuowałam, nie zwracając uwagi -  to jest moja mama, Florence Walker, będzie cię uczyć francuskiego. 
-Bardzo mi miło panią poznać - powiedział głębokim głosem i uścisną mamy dłoń. 
  Jezu, mam nadzieję, że ten palant nie leci na moją matkę.
-Mnie również jest bardzo miło. Nancy wiele o tobie opowiadała.
  Co, kurwa? O nie. Tym razem przesadziła.
-Naprawdę? - zdziwił się.
-Tak, mówiłam mamie, że jesteś trudnym przypadkiem i podejmowanie się uczenia ciebie będzie niezłym wyzwaniem. 
-Nancy, ostrzegam cię - syknęła cicho mama.
  Przystojniak zaśmiał się i znów kichnął.
-Nancy ma rację. Nauka tego języka idzie mi wyjątkowo opornie. A pani skąd tak dobrze zna francuski?
-Moja maman pochodzi z Orleanu.
-Więc pani jest w połowie Francuzką?
 Jak na to wpadłeś, Sherlocku? 
  Mama tylko się uśmiechnęła, a Charlie kichnął po raz trzeci.
-Wszystko w porządku? - spytała mama z nieco przejętą miną.
-Czy w tym domu są koty? - odpowiedział pytaniem.
  Draco akurat zeskoczył z kanapy i podszedł do nas. Zaczął łasić się do Przystojniaka, więc wzięłam go na ręce. Draco to biały krótkowłosy kot brytyjski. Chyba zagadka kichania Charliego właśnie została rozwiązana.
-Masz uczulenie, tak? Nancy, zabierz je lepiej. W moim gabinecie będzie ci lepiej, bo tam koty nie mają wstępu - wytłumaczyła moja mama i zaprowadziła go na górę.

  Razem z kotem wróciłam do dzieciaków i usiadłam między nimi.
-Kto to? - spytała Marianne.
-To nasz sąsiad. Syn tej pani, która była u nas z rana. Mama pomaga mu z francuskim.
  Pięciolatka pokiwała głową i poprawiła okulary, które zsunęły jej się z nosa. Pół godziny później film się skończył.
-Głodny jestem - marudził Jimmy.
-Co byś zjadł?
-Pizzę!
-I co jeszcze?
-Jeszcze czekoladę - dodał.
  Popatrzyłam na niego, kręcąc głową.
-Chodźcie, zaraz wam coś przygotuję.
  Dzieci usiadły w kuchni, a ja zabrałam się za robienie kolacji. Przygotowałam dla niech kanapki, kiedy drzwi wejściowe otworzyły się i wszedł tato z psem. Ich spacer trochę się przedłużył.
-Widzę, że zrobiłaś mi kolację - powiedział tato, wchodząc do kuchni.
  Jak zwykle. Taki już los najstarszego dziecka. Cała trójka siedziała przy stole. Tato, Jimmy i Marianne. Wszyscy o jednakowych uśmiechach. Tato z rzedniejącymi blond włosami, wśród których było już dość sporo siwych nitek, Jimmy z blond lokami i Marianne z długimi warkoczami w tym samym kolorze. Każde z nich w ten sam sposób poprawiało okulary na swoich małych nosach. Chyba za długo im się przyglądałam, bo tato spojrzał na mnie dziwnie. Rozmawiał z dzieciakami, a ja pilnowałam, żeby każdy z kotów jadł ze swojej miseczki, a Toto zajął się swoją karmą, a nie kocią. Było już po piątej, więc musiałam nakarmić też myszy.
-Idę dać jeść myszkom - oznajmiłam i pokuśtykałam po schodach do swojego pokoju.
  Przez drzwi do gabinetu mojej mamy słyszałam głos Charliego, który rozmawiał z moją mamą. Właśnie miałam iść do swojego pokoju, kiedy usłyszałam ją.
-Mam do ciebie głupie pytanie dotyczące Nancy, Charlie - zniżyła nieco głos.
-Tak? - spytał wyraźnie zaciekawiony.
-Nancy ostatnimi czasy miała trochę problemów. Martwię się o nią, a chciałabym wiedzieć, jak daje sobie radę. Mój mąż pracuje w waszej szkole, ale nie widzi jej na co dzień. Chodzisz z nią do klasy, więc może wiesz, jak jej idzie? To znaczy w stosunku do innych uczniów. Nie chcę, żebyś sobie coś złego pomyślał o mojej córce oczywiście - dodała pośpiesznie ostatnie zdanie.
  Mamo- właśnie cię znienawidziłam.
-Jaka w szkole jest Nancy? - spytał nieco zaskoczony. - Szczerze mówiąc, to nie znamy się jeszcze na tyle dobrze, żebym mógł to oceniać.
-Ale chyba widzisz czy z kimś rozmawia, czy siedzi sama?
-Wydaje mi się, że ma kolegów. Ostatnio siedziała z takimi dwoma.
-Koledzy? Ale to porządni chłopcy?
  Jezu, ona spytała takim tonem, jakbym kiedyś zadawała się z jakimiś gwałcicielami i alfonsami.
-Raczej tak. Nigdy się z nimi nie przyjaźniłem, czy coś, ale chyba są spoko.
  Spoko? Skąd on się urwał?
-Przepraszam cię, Charlie, ale dla mnie to ważne. I wiesz. Jeśli byłby z nią jakiś problem, jeśli coś zauważysz, to daj mi, proszę, znać.
-Eee oczywiście, pani Walker - odpowiedział szybko, a ja wiedziałam, że aż go skręca, żeby dowiedzieć się, co to za problem miałam.
 Cholerny konfident. Jeszcze się z nim policzę.
  Po słowach mamy zrobiło mi się jakoś dziwnie. Miałam w środku mieszankę zażenowania i wstydu. Znacie to uczucie, kiedy oglądasz z rodzicami telewizję i nagle puszczają reklamę środków na erekcję? No to mniej więcej tak się czuję. Jak potratowana viagrą. W przenośni oczywiście. 

wtorek, 26 stycznia 2016

Rozdział 3.

  Po powrocie do domu nie miałam zbyt wiele do roboty, dlatego rzuciłam plecak i przebrałam się w dresy i t-shirt. Położyłam się w pokoju z książką i włączyłam na laptopie koncert Deep Purple z Kopenhagi z 1972 roku. Tato był jeszcze w pracy, a mama pewnie już z niej wracała i wstąpiła po dzieci do przedszkola.
  Przeczytałam już cztery kolejne rozdziały książki o bezbarwnym Tsukuru Tazakim, kiedy usłyszałam krzątanie w hallu. Wyłączyłam muzykę, włożyłam zakładkę w książkę i sięgnęłam po kulę. Zeszłam powoli na dół, gdzie zastałam Jimmy'ego i Marianne siedzących w kuchni.
-Cześć maluchy, hej mamo - przywitałam się i cmoknęłam każde z nich w policzek.
-Jadłaś coś? - spytała mama i przewróciła oczami, kiedy pokręciłam głową. - Siadaj, przebiorę się i coś przygotuję.
  Kiedy poszła na górę, żeby pozbyć się kostiumu sięgnęłam do lodówki po sok dla dzieci.
-Jak wam minął dzień?
-Nawet fajnie - powiedziała Marianne. Ach, ta wylewność. To u nas rodzinne.
-Tylko fajnie? Nie poznaliście nikogo?
-Ja poznałem! - powiedział głośno Jimmy.
-Tak?
-Tak, ma na imię Jack. Pokazał mi swój ulubiony samochód. To znaczy taki prawie ulubiony, bo ten najlepszy ma w domu, ale też mi pokaże. Mogę go odwiedzić? - opowiadał rozemocjonowany, a ja pogłaskałam go po jego blond czuprynie.
-Możesz, ale jeśli jego mama się zgodzi. A ty, Marianne? - zwróciłam się do młodszej siostry, ale nie odpowiedziała.
  Mama weszła do kuchni i powiedziała:
-Jakiś chłopiec powiedział o dzieciakach, że to okularnicy i Marianne się zasmuciła.
-Tak powiedział? Nie martw się, Marianne. Jeśli jeszcze raz cię obrazi, to ja już z nim sobie porozmawiam.

  Kiedy zjedliśmy szybki obiad, wrócił tato. Ale nie sam. Już w progu krzyknął:
-Mam dla was niespodziankę. Nasz żywy transport przybył - a za nim weszło dwóch panów z klatkami dla kotów, w których przyjechały nasze trzy zwierzaki. Za nimi wyskoczył biszkoptowy labrador, Toto, szczekając głośno.
  Dzieciaki od razu rzuciły się na psa, ściskając go i klepiąc. Z klatek tato wypuścił Dracona, Bonzo i Yoko, czyli dwa kocury i kocicę.
-A gdzie Pinky i Brain? - spytałam, głaszcząc łaszące się koty.
-Już idą - odpowiedział jeden z panów od transportu, wskazując drugiego, który wyjmował z małej furgonetki klatkę, w której siedziały dwie przestraszone białe myszy.
-Maleństwa! - krzyknęłam i wyszłam z domu w samych kapciach tak szybko, na ile pozwalała mi kula.
-Przewoziliśmy już różne zwierzęta, ale myszy są u nas dość rzadkie - powiedział facet w średnim wieku.
  Podparłam kulę o furtkę i wyjęłam myszki z klatki.
-Kochane moje, mamusia tak tęskniła - powiedziałam do nich czule i przytuliłam do siebie. Były jeszcze zestresowane po podróży, bo czułam jak ich serduszka szybko biły, ale po chwili uspokoiły się nieco.
  Włożyłam zwierzęta do klatki, którą umieściłam bezpiecznie pod pachą.
-Może zaniosę?
-Nie trzeba, dam radę - powiedziałam, a panowie odjechali trzęsącą się furgonetką.
  Byłam już przy schodach, kiedy z drzwi obok moich wyłoniła się czyjaś głowa. O nie.
-Cześć, Seraphine! Fajne kapcie - powiedział nie kto inny, tylko Charlie, wskazując moje reniferowe buty. Całoroczne święta.
  Otworzył drzwi i pokazała się cała jego wysoka sylwetka. Nie zwracając na niego uwagi weszłam na górę.
-Macie w mieszkaniu myszy? Może przyda się rozsypać tu jakąś trutkę, czy coś? - powiedział z udawanym przyjęciem.
-Jeśli tylko spróbujesz, to wepchnę ci tę trutkę w gardło - odparłam moim jadowitym głosem, od którego grozy wilkołak przeszedłby na wegetarianizm.
  Podeszłam do moich drzwi, ale na moje nieszczęście pan od transportu zwierząt je zamknął, a otwarcie ich z klatką z myszami pod jedną ręką oraz kulą w drugiej jest nie lada wyczynem. Charlie nadal mnie obserwował, więc udawałam, że jak zwykle sobie poradzę, ale nie chciałam ryzykować opuszczenia zwierząt, więc westchnęłam cicho i spytałam:
-Możesz mi pomóc?
-No jasne, służę pomocą, Seraphine - powiedział słodziutkim głosem i z ukłonem otworzył przede mną drzwi. Kiedy nachylił się obok mnie, kichnął jak mały parskający kociak.
-Dzięki - mruknęłam. - I nie bądź dla mnie aż tak miły, bo twoja dziewczyna będzie zazdrosna - powiedziałam nieco złośliwie i weszłam do domu, zamykając za sobą drzwi.

***

  Następny dzień miał być lepszy od poprzedniego. Przynajmniej takie zadanie sobie wyznaczyłam. Wstałam punktualnie o 7.30, ubrałam się w długą jasną sukienkę w azteckie wzory, miała rękaw trzy czwarte, ale odkryte ramiona. Jeden z moich ostatnich zakupów w Edynburgu. Była świetna, bo zasłaniała całe moje nieszczęsne nogi. Zarzuciłam kurtkę jeansową, założyłam trampki za kostkę i zeszłam na dół. 
-Nie wierzę, moje najstarsze dziecko jest kobietą! - wykrzyknęła mama, witając mnie w kuchni.
-Dzięki, mamo. Wiem, że zawsze we mnie wierzyłaś, kiedy byłam niepewna swojej płci. 
-To może zaczniesz nosić trochę krótsze sukienki? - spytał niepewnie tato.
-Nie zaczynaj, proszę, tego tematu. Nie lubię pokazywać nóg - serio nie lubię, nie dlatego, że nie chce mi się ich depilować, czy coś. To ma coś wspólnego z tym, że kuleję, no ale nieważne. Nie będę się zadręczać z samego rana. 
  Zdjęłam z krzesła burą kotkę, Yoko i usiadłam na jej miejscu. Oburzony zwierzak usadowił się na kolanach taty. 
-Jedziesz ze mną? W sumie zaczynam dopiero od drugiej lekcji, jak zwykle, ale mogę cię zawieźć - powiedział, a ja oczywiście pokręciłam głową.
-Już ci mówiłam, że nie będę z tobą jeździć. 
-No to się zbieraj, bo masz pół godziny - powiedziała mama, a ja zerwałam się i pokuśtykałam do łazienki.
  Zęby umyte, rzęsy pomalowane, włosy spięte, wszelkie pachnidła rozpylone- mogę iść.

  Wychodząc z domu minęłam się oczywiście z Przystojniakiem.
-Podrzucić cię? - krzyknął ze strony garażu.
-Nie trzeba, dam sobie radę - odkrzyknęłam i przeszłam przez furtkę. Nawet gdybym miała się spóźnić, to nie pojechałabym z nim. W życiu.
  Chwilę później samochód zwolnił obok mnie, a kierowca przez opuszczoną szybę powiedział:
-Wskakuj, spóźnisz się.
-Nie spóźnię - odpowiedziałam, idąc dalej.
-Spóźnisz.
-Nie.
-Tak.
-Właśnie, że nie - powiedziałam jak czteroletni dzieciak, a Charlie zaśmiał się cicho. Nie chodzę do kościoła, ale Boże! Te jego wąsy, to jeden z cudów, które stworzyłeś. Dobra, stop. On ma dziewczynę. I mnie wkurza. 
-Wsiadaj. Gwarantuję ci, że moja dziewczyna się nie wkurzy - powiedział i całkiem zatrzymał samochód. 
-No dobra - powiedziałam cicho i obeszłam samochód, wsiadając powoli do środka.
  Zahaczyłam sukienką o drzwi, więc szybko ją obciągnęłam, sprawdzając, czy Przystojniak nic nie zauważył. Na szczęście był skupiony na jeździe. Tak się skupiał, że jechał coraz szybciej, a mnie krew zalewała. Jest coś, czego nie lubię równie mocno, jak przejścia dla pieszych. A jest to szybka jazda samochodem. Spojrzałam ze strachem na licznik, który przekraczał już 100 kilometrów na godzinę. Te wąskie londyńskie uliczki zdecydowanie nie były przystosowane do tak szybkiej jazdy.
-Zwolnij - powiedziałam cicho, bo zaczynało mi się kręcić w głowie. Normalka.
-Mówiłaś coś? - spytał ten kretyn.
-Zwolnij, do cholery - powiedziałam głośniej.
-Nie słyszę, możesz powtórzyć? - powiedział znów, a ja czułam, że się ze mnie nabija.
-Zwolnij, albo twoja tapicerka dowie się, co zjadłam na śniadanie - odpowiedziałam grobowym głosem, a Charlie zahamował gwałtownie, aż pas wbił mi się w ramię.
-Jezu, mogłaś od razu powiedzieć.
-Mówiłam.
  Po chwili byliśmy już na szkolnym parkingu. Kiedy wysiadłam z samochodu, miałam ochotę pocałować ziemię. Przeżyłam! Życie ze mnie drwi, bo akurat zadzwonił mój telefon. Z kieszeni kurtki wydobywała się muzyka Bee Gees i piosenka Stayin' alive. Przystojniak znów się roześmiał, taki to pogodny człowiek. Chwilę później znów kichnął. Polecam ogarnąć jakiegoś alergologa. 
-Dzięki za podwózkę - rzuciłam i odebrałam telefon.
-Nancy? Zostawiłaś swój plan zajęć i mapkę szkoły na stole - usłyszałam głos mamy.
-O kurde. Kurde, kurde, kurde. 
-Poradzisz sobie jakoś, czy muszę ci podrzucić? - słyszałam w jej głosie 'Błagam, nie każ mi przyjeżdżać'. Zlitowałam się nad nią i powiedziałam:
-Dam radę, nie przyjeżdżaj - i rozłączyłam się. 
  Wyciszyłam telefon i sprawdziłam godzinę. Jeszcze piętnaście minut na znalezienie klasy. No dobra, spytam Charliego. Odwróciłam się, by upokorzyć się spytaniem o drogę do klasy, ale jego już tam nie było. Przystojniak stał niedaleko wejścia razem z tą mini dziewczyną. Jego dziewczyną. Przyglądałam im się przez chwilę. On- wysoki, przystojny, ciemne spodnie, koszulka Nirvany, czarna bluza, trampki. Ona- wyrośnięty karzełek (nic nie mam do karłów oczywiście), duży biust,  jaskraworóżowa bluzka, szara spódnica, włosy związane w kucyk. Owszem, ładna jest. Ale jakoś tak do niego nie pasuje. Kiedy ich mijałam, usłyszałam, że chyba się kłócą. Rzuciłam Przystojniakowi współczująco- drwiące spojrzenie i weszłam do szkoły pełnej uczniów. Szczęście mi dopisywało, bo spotkałam dwóch chłopaków, którzy chyba chodzili ze mną do klasy. Kojarzyłam ich, bo byli dość charakterystyczni. Hindus i Azjata. Wyminęli mnie, więc szybko za nimi pokuśtykałam.
-Hej! Przepraszam, zaczekajcie! - krzyknęłam za nimi. Zatrzymali się i popatrzyli na mnie dziwnie.
-Coś się stało? - spytał Azjata.
-Wydaje mi się, że chodzimy do tej samej klasy. Kojarzycie mnie?
-Jesteś tą nową? 
-No tak, tą nową. Mam problem, bo zostawiłam w domu plan zajęć i mapkę szkoły. Możecie mi pomóc?
  Chłopcy popatrzyli po sobie, a ja w tym czasie zauważyłam, w co byli ubrani. Hindus miał koszulkę z napisem 'WANTED! Dead or alive- Schroedinger's cat', a Azjata napis Real Genius złożony ze skrótów pierwiastków. Chyba trafiłam na ogarniętych ludzi. A przynajmniej z ciekawym poczuciem humoru.
-Chodź z nami - odezwał się w końcu Azjata. - Ja jestem Junsu, w skrócie Su. 
-A ja jestem Naresh - powiedział Hindus. - W skrócie Naresh.
-Nancy. Miło mi cię poznać, Junsu w skrócie Su oraz ciebie, Naresh w skrócie Naresh - odpowiedziałam.
  Poszłam za nimi do klasy francuskiego, która znajdowała się na drugim piętrze. Kiedy doszliśmy do sali, było już tylko pięć minut do dzwonka. Weszliśmy do środka i od razu w moją stronę rzuciła się Claudia. Westchnęłam cicho z irytacji.
-Cześć - powiedziała swoim rozmarzonym głosem. - Usiądziesz ze mną? Zajęłam ci miejsce.
  Co jej odpowiedzieć? Matko, co jej powiedzieć?
-Przepraszam, Claudia, ale obiecałam już Su, że z nim usiądę - powiedziałam przepraszającym tonem, a chłopcy spojrzeli na mnie dziwnie.
-Ach, no tak - powiedziała tylko i odeszła.
  Usiadłam obok Su, a przed nami miejsce zajął Naresh.
-Kobiety to zło - powiedział tonem znawcy Hindus.
-Mówisz tak, bo jesteś prawiczkiem? - spytał Su.
-Przypomnij mi, dlaczego ja się z tobą koleguję?
  Boże, z kim mi przyszło się zadawać?
-Nie zapomnieliście przypadkiem, że ja jestem dziewczyną? - włączyłam się.
-Ja pamiętam - powiedział Azjata.
-No to super - zadrwiłam.
  Do klasy wszedł Charlie. Myślałam lub też miałam nadzieję, że nie zwróci na mnie uwagi. Harry, jego kolega, który wszedł z nim, zauważył mnie.
-Hej, Nancy! - przywitał się. Był nawet miły, więc uśmiechnęłam się do niego. A co, niech nie myślą, że jestem jakimś gburem.
-Cześć, Harry.
-Cześć, Nancy! - powiedział Przystojniak przedrzeźniając mój głos.
  Skrzywiłam się w jego stronę, ale nic nie powiedziałam. Zabrzmiał dzwonek. Lekcja była dość nudna, bo nie nauczyłam się na niej niczego, czego bym o francuskim nie wiedziała. Taki już mój los, bo moja babcia jest Francuzką. Na zajęciach dowiedziałam się jednak czegoś ciekawego nie o samym przedmiocie, ale o Przystojniaku. A mianowicie: nie jest on taki idealny. Na pewno nie z francuskiego.
 Kolejne lekcje nie okazały się takim koszmarem, jakiego się spodziewałam. Na matematyce profesor Wall znów rozmawiał z tablicą, a kiedy ktoś zadawał mu jakieś pytanie, ten drapał się po głowie i mówił:
-Wyślę wam maila. Wyślę i tam wszystko będziecie mieli. Tak, wyślę wam maila.
  Tak więc na matematyce dowiedziałam się tyle, że wszytko da się wytłumaczyć za pomocą maila. Na angielskim nawet udało mi się podyskutować z nauczycielką o książkach. Teraz czekały mnie dwie lekcje wychowania fizycznego. Super. Mam zwolnienie, jak możecie się domyślić. Szłam z Su i Nareshem w stronę sal gimnastycznych, bo mieliśmy koedukacyjne lekcje. Obok nas szła reszta klasy. Przed nami był Harry, Przystojniak i jeszcze dwóch chłopaków.
-Nie ćwiczysz? - zwrócił się do mnie Su.
-No zgadnij.
-Czyli nie?
-Brawo mistrzu. Jednak twoja koszulka nie kłamie - powiedziałam, na co zrobił obrażoną minę, ale zaśmiał się.
-Dlaczego kulejesz? - spytał Naresh.
  No to zaczęło się.
-Bo nie mam nogi - powiedziałam, a chłopcy zaczęli się śmiać. Przystojniak prychnął głośno przed nami.
-A tak na serio? - dopytywał Azjata.
-Nie twoja sprawa - ucięłam szybko, a uśmiechy zgasły z uch ust.
-Przepraszam - powiedział z wyrzutem chłopak i nasze stosunki nieco się ochłodziły. Kiedy reszta klasy była w szatni, ja stałam przy zamkniętych drzwiach. Dowiedziałam się, że mimo mojej niedyspozycji muszę chodzić na lekcje. To znaczy przynajmniej teraz, dopóki nie znajdą mi innego zajęcia. Po dzwonku wszyscy weszli do środka, a mnie zatrzymał nauczyciel. Pan Allan, o ile dobrze zapamiętałam. Facet dobiegał do pięćdziesiątki i łysiał.
-Nancy Walker, tak? - spytał. Widziałam, że się uśmiechnął na połączenie nazwiska i mojej kontuzji. No co za człowiek, śmiać się z czyjegoś nieszczęścia. Frajer.
-Tak, profesorze - powiedziałam na głos, zostawiając tego frajera dla siebie.
-Na jaki czas masz zwolnienie?
  Że co?
-Wydaje mi się, że do końca życia - odpowiedziałam.
  Profesor Allan popatrzył na mnie jak na idiotkę, ale nic nie powiedział. Kazał mi tylko wejść na salę i usiąść na trybunach. Zatrzymał mnie jednak przed samym progiem.
-Stój! - krzyknął tak głośno, że cała klasa zwróciła na nas uwagę.
-Coś się stało? - spytałam niepewnie.
-W wakacje na sali został położony nowy parkiet - powiedział, jakby to wszystko wyjaśniało.
-I? - spytałam z realnym zaciekawieniem.
-Popatrz, jeszcze się błyszczy - poszłam za jego przykładem i popatrzyłam na świecącą się podłogę.
-Rzeczywiście cudowna - powiedziałam z przejęciem. Udawanym, no ale nauczyciel nawet nie usłyszał kpiny w moim głosie.
-Więc nie możesz tu wejść z kulą - wyjaśnił wreszcie.
-Dlaczego? - zachęciłam go, by kontynuował swój ciekawy wywód.
-Możesz uszkodzić nią parkiet - powiedział, jakby to było tak oczywiste.
-W takim razie bardzo mi przykro - odparłam i skierowałam się do sali.
-Nie! - krzyknął. Klasa już nawet nie udawała, że nie podsłuchuje. Wszyscy zebrali się wokół nas. Su i Naresh stali niedaleko Charliego, w strojach do ćwiczeń prezentowali się nader dobrze. Przystojniak ze związanymi włosami, w krótkich spodenkach Nike i czarnej koszulce też był niczego sobie. Wtedy jednak byłam raczej zajęta dyskusją z profesorem Allanem, który zaczął mnie denerwować.
-W takim razie mam się teleportować na trybuny? - spytałam naprawdę ciekawa. - Mogę też polecieć, ale musi mnie pan nauczyć, bo jeszcze takich zdolności nie mam.
-Mogę cię zanieść - usłyszałam głos Przystojniaka.
-Julie cię ukatrupi - powiedział do niego Harry. Czy mi się zdaje, czy wreszcie poznałam imię jego cudnej wybranki?
-Nie, dzięki - rzuciłam w jego stronę.
-A w sumie, to czemu nie? - spytał nauczyciel. Co za kretyn. No pajac po prostu.
-Pan chyba zwariował - powiedziałam i, nie słuchając jego krzyków, weszłam na salę i usiadłam w najniższym rzędzie trybun. Profesor Allan zajął się lekcją, ale co chwila spoglądał, czy nie narobiłam jakichś szkód. No nie wytrzymam.
  Przez te dwie lekcje odkryłam nową rzecz, która podoba mi się w tym, że nie ćwiczę, a wuef jest koedukacyjny. Mogłam bezkarnie siedzieć i czytać książkę, spoglądając od czasu do czasu na grających chłopców. Na dziewczyny nie patrzyłam, bo jestem hetero. Chłopcy grali w koszykówkę, a dziewczyny zajmowały się raczej uciekaniem od piłki. Claudia nie robiła ani tego, ani tego. To osobliwe stworzenie chodziło między grającymi z rozmarzoną miną. Jak fajnie. Pod koniec zajęć częściej patrzyłam na boisko, niż na książkę, bo jednak ciekawe było przyglądanie się, jak któremuś z chłopców bluzka podwinęła się do góry. Co jak co, ale facetów w klasie mam nawet, nawet.
  Kiedy zadzwonił dzwonek pierwsza wyszłam z klasy pod czujnym okiem pana Allana. Pożegnałam się z Su i Nareshem. Przez całą drogę szłam szybko z nadzieją, że nie będzie mnie mijał Przystojniak.
  On lubił mnie wkurzać i super, niech sobie wkurza. Było mi obojętne, co on ode mnie chce. Jestem jaka jestem, ale nie chcę jednak denerwować jego dziewczyny. Nie znam jej, ale solidarność jajników. Czujecie sprawę, 

środa, 30 grudnia 2015

Rozdział 2.

  Kiedy otrząsnęłam się już po ujrzeniu tego cudu natury, uderzyłam się w myślach w twarz. Już wiedziałam, jak żałośnie musiałam wyglądać. Ja z ręką na klamce, a on przed swoimi drzwiami. Ja gapię się na niego z lekko otwartymi ustami, on- patrzy jak na biedne, chore psychicznie dziecko. Szybko zamknęłam za sobą drzwi i mruknęłam do niego:
-Dzień dobry - a co, niech nie myśli, że jestem taka głupia. Kultura, moi drodzy.
  A co on na to? Nic, do cholery! Głową mi skinął i tylko machnął ręką w stronę schodów, żebym szła pierwsza. No to teraz mnie speszył. Dżentelmen od siedmiu boleści.
-Dzięki - mówię cicho, bo mimo wszystko chcę, żeby i on się do mnie odezwał. Gbur jak gbur, ale chociaż przystojny. Boże, jak to brzmi. Nie jestem taka pusta, jak wam się teraz wydaje! Po prostu doceniam takie przypadki.
  Schodzę powoli po schodach, opierając się na lasce. I normalnie czuję jego zniecierpliwienie, kiedy idzie za mną. A to sobie, cholera, jeszcze poczekasz! Specjalnie zwolniłam, żeby go wkurzyć. A co! Poznajcie groźną odsłonę Nancy Walker. A nazwisko to trochę jednak mam głupie. Żaden ze mnie piechur, sami widzicie.
  Kiedy już jestem na dole schodów, słyszę, jak ten pan przystojniak wzdycha z irytacji. Hej, proszę pana! Ja utykam, chodzę o kuli, gdybyś nie zauważył. Ostatkiem sił powstrzymuję się przed pokazaniem mu środkowego palca. Idę do swojej furtki i nawet się nie odwracam. No dobra, odwracam się, a Przystojniak (tak go będę nazywać, bo nic innego nie przychodzi mi do głowy oprócz gbura) zmierza do garażu. Idąc chodnikiem zastanawiam się, co Przystojniak może właściwie robić. Liceum? Za staro mi wygląda. Studia? Bardziej prawdopodobne. Praca? A skąd! Jeszcze sobie rączki pobrudzi. Kiedy tak rozmyślam, mija mnie ciemnozielone Mini Countryman S. Niby nie znam się na samochodach, ale uwielbiam wszystko, co Mini. Mimo wąskiej drogi minęło mnie z taką prędkością, że aż mi włosy rozwiało. Fryzura czesana wiatrem, marzenie!
  Kuśtykałam sobie powoli, aż w końcu stanęłam naprzeciwko szkoły. Dzieliło mnie tylko jedno przejście dla pieszych. Jedno głupie przejście. Do lekcji miałam jeszcze pół godziny, ale musiałam wstąpić jeszcze do sekretariatu. I zamiast się ruszyć, stałam tak sobie jak idiotka. Bo o czymś nie wiecie. Mam taką fobię przechodzenia przez przejścia i w ogóle przez ulicę. Gdziekolwiek. Więc to dla mnie strasznie trudne. Światła na przejściu zmieniają się na zielone, a ja stoję dalej. Rusz się, Nancy! Ludzie wokół mijają mnie i idą dalej. A ja w końcu zbieram się w sobie i jak najszybciej przechodzę. Oddycham ciężko, jakbym przebiegła maraton. Ale chociaż mi się udało.

-Imiona i nazwisko? - pyta sekretarka, kiedy stoję w jej gabinecie.
-Nancy Seraphine Walker - nie wierzę, że muszę podać moje drugie imię, jaki wstyd.
  Sekretarka wystukuje na klawiaturze moje dane i podaje mi kopertę.
-Tu są wszystkie dokumenty, rozkład zajęć i plan szkoły. Jeśli będziesz mieć jakieś pytania lub wątpliwości, to po prostu pytaj.
-Oczywiście, dziękuję.
-I jeszcze jedno - zatrzymuje mnie. - Czy nowy profesor John Walker jest z tobą spokrewniony?
  Oho, pani ciekawska.
-Profesor Walker to mój tato - odpowiadam szybko i zmywam się z jej pokoiku, bo zaraz zaczynam lekcje.
  No dobrze, to teraz w którą stronę mam iść? Staję pod ścianą, żeby nie tarasować przejścia tłumowi ludzi, który na mnie napierał i wyciągam z koperty plik dokumentów. Połowa z nich mnie nie interesuje, bo szukam planu lekcji i podziału sal. Co na początek? Och, jak cudnie! Matematyka, królowa nauk. W końcu udaje mi się znaleźć też numer sali. Sprawdzam na mapce i klnę pod nosem, bo okazuje się, że to na drugim końcu szkoły. Zerkam na zegarek i z przerażeniem zauważam, że jest 8.48. Za dwie minuty dzwonek, chcę umrzeć. Wrzucam papiery do plecaka i przepycham się przez rzedniejący tłum. A co tam, że idę pod prąd. Z drogi, kaleka idzie! Kiedy wspinam się po schodach, słyszę ten przerażający dźwięk dzwonka. Korytarze są już praktycznie puste, widzę tylko kilka zabłąkanych owieczek, pewnie pierwszoroczniacy. Przydałby im się Hagrid, który zaprowadziłby ich na miejsce. W sumie to mi też by się przydał. Wreszcie staję przed drzwiami mojej klasy i modlę się, żeby na miejscu nauczyciela nie stała profesor McGonagall. Pukam delikatnie i wchodzę, nie czekając na zaproszenie.
-Dzień dobry. Przepraszam za spóźnienie - mówię do nauczyciela, który nie wyglądał na więcej, niż jakieś dwadzieścia osiem lat.
-Dzień dobry - odpowiada drżącym głosem. Boi się mnie? - Siadaj, proszę.
  No to siadam. Klasa jest prawie pełna, ale widzę jakieś wolne miejsce w rzędzie przy ścianie. Na szczęście nie będę musiała siedzieć z kimś nieznajomym. Kuśtykam sobie przez całą klasę, a wszyscy patrzą na mnie dziwnie. Zrzucam plecak i opieram kulę o ścianę. Przede mną siedzi dwóch chłopaków, przed nimi kolejni chłopcy i tak cały rząd. Witamy w męskim gronie! To jakiś podział, o którym nie wiem? W rzędzie obok były natomiast same dziewczyny, a w kolejnym pół na pół. Nauczyciel zaczyna sprawdzać listę obecności i krew mnie zalewa, kiedy wyczytuje mnie jako Seraphine Walker. A do tego wymawia imię udawanym francuskim akcentem. Po sali wędruje salwa śmiechu, przez którą czuję, że moje policzki lekko czerwienieją.
-Obecna, ale mam na imię  Nancy, profesorze - mówię odrobinę zdenerwowanym głosem
  Przeze mnie nauczyciel się czerwieni, przez co ja jeszcze bardziej się czerwienię, aż oboje jesteśmy idealni do założenia klubu Czerwone Buraczki.
-Przepraszam - mówi do mnie i kontynuuje sprawdzanie listy. -Charles Whiteman?
-Obecny - odpowiada cichy głos, a ja od razu kieruję swój wzrok w jego stronę.
  No nie. On mnie chyba prześladuje. Nie zgadniecie, kim jest ten tajemniczy Charles Whiteman. No jasne, że to Przystojniak. Siedzi w trzecim rzędzie, tym położonym najdalej ode mnie. Mimowolnie na niego spoglądam. W sumie, to nie wiecie jeszcze, jak on wygląda. A więc tak: ma długie blond włosy, za jakie niejedna dziewczyna dałaby się pokroić. Lekko kręcone, sięgające za ramiona. I nie uwierzycie, co jeszcze ma. Wąsy! Najprawdziwsze podkręcone wąsy, które uwielbiam. To przez nie wygląda starzej, niż w rzeczywistości. Do tego niewielki zarost, a ubrany był w granatowe wranglery, czarną koszulkę i czarne trampki. Ach, ten optymistyczny kolor.
  Profesor Wall prowadził już lekcje, a ja wciąż byłam zajęta oględzinami Przystojniaka, czy Charlesa Jakmutam. Z drugiego końca sali niewiele widziałam, ale jakoś nie mogłam oderwać od niego wzroku. Nie, to nie żadna obsesja. Ja po prostu chcę poznać wroga. Bo największym błędem jest ignorowanie go. W sumie, to nie wiem dlaczego uważam go za przeciwnika. Chyba on tak po prostu na mnie działa. Szlachta od cholery, co nawet dzień dobry nie odpowie. Skrzywiłam się do jego pleców, a on jakby to wyczuł i odwrócił się w moją stronę. A ja chociaż ten jeden raz nie zaczerwieniłam się jak głupia, tylko posłałam mu mój najpiękniejszy i najbardziej promienny uśmiech, na jaki było mnie stać, z ząbkami oczywiście. Ależ ze mnie kokietka, no kto by pomyślał? A co on zrobił? Też się uśmiechnął. Jego pełne usta rozciągnęły się szeroko. Nie wiem, jak długo to jeszcze by trwało, gdyby kolega Przystojniaka nie szturchnął go w rękę. Ten wzruszył tylko ramionami i mruknął coś do niego, na co i on popatrzył na mnie. Okay, zaczynam się dziwnie czuć. Taki ze mnie okaz, że wszyscy się przyglądają? Ano tak, jestem nowa. To dlatego.
Stwierdziłam w końcu, że nie ma sensu dłużej się im przyglądać i wróciłam do lekcji. Zdałam sobie sprawę z tego, że pan Wall boi się nie tylko mnie, ale całej klasy. Mówił coś cicho odwrócony do tablicy, a klasa nie zwracała nawet na niego uwagi. Kilka osób starało się uważać, ale z mojego miejsca nawet nie było nic słychać, więc wróciłam do oględzin uczniów. Chłopcy z mojego rzędu głośno się śmiali, opowiadając jakieś historie, Przystojniak cicho rozmawiał z kolegą, kilka dziewczyn wyjęło jakieś kosmetyki. A pan Wall rozmawiał z tablicą. Fajne towarzystwo. Siedziałam tak sobie przez następne kilkanaście minut, aż w końcu zabrzmiał dzwonek.
W międzyczasie sprawdziłam, gdzie mam następną lekcję, więc powędrowałam prosto do klasy. W sali było dopiero kilka osób, więc mogłam zająć dobre miejsce. Chwilę po mnie przyszedł nie kto inny, jak Przystojniak z kolegą. Jedna ławka przede mną stała pusta, a w kolejnej siedziało dwóch chłopaków. Nowo przybyli na moje nieszczęście skierowali się do miejsca najbliżej mnie. Cholera.
-Hej, jestem Harry - przedstawił się jeden z nich. Był trochę niższy od Przystojniaka no i...nie był tak przystojny jak Przystojniak. Bo przede wszystkim nie miał jego długich włosów i wąsów.
Podniosłam się z krzesła i podałam mu rękę.
-Nancy, miło mi.
-Może się przedstawiłsz, kwiatuszku? - Harry zwrócił się do kolegi. Ten wzdycha, jakby miał przed sobą strasznie trudne zadanie.
-Charlie - mówi w końcu i podaje mi rękę, ale szybko ją wyrywa z powrotem, jakby mój dotyk parzył.
 Siadam ma miejsce, a chłopcy idą za moim przykładem.
-Chodziłaś wcześniej do szkoły w Londynie czy przeprowadzka? - zagaja Harry.
-Przeprowadzka. Chodziłam do szkoły w Edynburgu.
-Jaka światowa, kto by pomyślał - odzywa się w końcu Charlie.
-Kpisz ze mnie? - pytam Przystojniaka.
-Ja? Jakżebym śmiał, Seraphine -mówi oczywiście nadal z kpiną, a ja się gotuję ze złości.
-Palant - rzucam.
  Charlie zaczął się śmiać, aż zauważyłam, że nosi aparat na zębach. W końcu zaczęłam go ignorować, bo działał mi na nerwy. Chwilę przed dzwonkiem podeszła do mnie jakaś dziewczyna z długimi czarnymi włosami w gotyckim stroju. Miała na sobie czarną bluzkę z gorsetem i czarną spódnicę, a do tego długie glany.
-Cześć, jestem Claudia - przedstawiła się. - Zauważyłam, że siedzisz sama, więc może mogłabym Ci dotrzymać towarzystwa?
 Jej słodziutki głos sprawił, że aż mnie zemdliło, ale byłam dobrym człowiekiem i pozwoliłam jej usiąść obok siebie. Minutę później zadzwonił dzwonek na biologię. Nauczyciel wszedł i rozpoczął lekcję, a Claudia nie przestawała mówić. Gadała bez przerwy, aż mnie w środku skręcało. To już chyba wolałam sarkastycznego Przystojniaka.
-Claudia? - przetrwałam jej w końcu, kiedy nauczyciel zaczął coraz częściej nam się przyglądać.
-Tak? - spytała okropnie przeciągając samogłoski.
-Mogłabyś być na chwilę cicho? Nauczyciel zaraz zwróci nam uwagę - powiedziałam najgrzeczniej, jak się tylko dało.
-Nie martw się, nawet na nas nie patrzy - serio? Przecież się na nas gapi, kretynko.
-Wolę jednak nie rozmawić na lekcji -powiedziałam stanowczym tonem.
-No dobrze - odpowiedziała mi takim głosem, jakby się miała rozpłakać. No błagam!
  Przez resztę dnia starałam się uważać na lekcjach i siadać jak najdalej od Claudii i Przystojniaka. Niestety nie zawsze mi się to udawało, bo ta dziwna gotka chyba za mną łaziła, a ja niestety nie potrafię chodzić zbyt szybko, żeby przed nią zwiewać. Ja to w życiu nie mam szczęścia.
  Po skończonym dniu lekcji bilans moich nowych znajomości przedstawiał się następująco: poznałam Przystojniaka i Harry'ego, Claudię i koniec. Serio, nikogo więcej. Może jutro będzie odrobinę lepiej i pogadam z kimś normalnym.
  Wychodząc ze szkoły zerknęłam na parking. Zobaczyłam na nim ciemnozielone Mini, które mijało mnie z rana. A kto się o nie opierał? Jakaś niska dziewczyna zapatrzona w stojącego obok niej Przystojniaka.

piątek, 25 grudnia 2015

Rozdział 1.

 W dniu, w którym miałam rozpocząć ostatni rok nauki na poziomie licealnym, bębenki moich brytyjsko-szkocko-francuskich uszu zostały dość brutalnie potraktowane przez dochodzący zza okna dziki jęk jakiegoś rapera. Brzmiał on trochę jak poddany amputacji jąder (bez znieczulenia) byk, a nie artysta, więc, chcąc nie chcąc, musiałam się obudzić. Zegar wskazywał 5.47. Wstałam i w rytmie tego ogłupiającego hałasu weszłam do łazienki.

 To miał być pierwszy dzień w nowym liceum. Przenoszenie się w ostatnim roku nauki- nie polecam. Muzyka za oknem wciąż grała, a ja zeszłam powoli po schodach, podpierając się na lasce. Bo tak w ogóle to chodzę o lasce. I nie mam siedemdziesięciu lat. Nie powiedziałam tego od razu, bo kto z miejsca chciałby dostać czymś takim w twarz? Cześć, jestem Nancy, mam 18 lat i chodzę o kuli. A masz! Pław się w moim nieszczęściu, żałuj mej boleści i patrz tymi swoimi smutnymi oczkami w stylu OMójBożeBiedneDziecko. A tak na serio, to żartuję. To znaczy naprawdę chodzę o kuli, ale wcale taka złośliwa nie jestem. A skąd! Taka już ze mnie wesoła dziewczyna. Ale nie zrażajcie się do mnie. Jak chcę, to potrafię być całkiem miła.
 Zeszłam do kuchni. Przy stole siedzieli już moi rodzice.
-Czołem - rzuciłam, a tato podniósł głowę znad gazety.
-Idziesz w tym do szkoły? - spytała mama pełnym jadu głosem. Sama była jeszcze w pidżamie, ale uwielbiała oddawać się krytyce czyjegoś (mojego) stroju.
-Tak, mamo, cudownie mi się spało, dziękuję - odparłam, a tato parsknął cicho w filiżankę kawy.
-Nancy, przecież wiesz, że robię to dla twojego dobra. Chcesz sobie znaleźć znajomych? To musisz ubierać się odpowiednio do swojego wieku - powiedziała z zapałem.
-Co jest złego w levisach i koszulce Deep Purple? - spytał tato, a ja sięgnęłam po Nutellę.
-No właśnie mamo: co jest złego w levisach i koszulce Deep Purple? - powtarzam głośniej, bo muzyka chyba zwiększyła swoją moc.
  Mama pokręciła tylko głową i nic nie powiedziała. Kochana rodzicielka.
-Nie przeszkadza wam to? - spytałam.
-Nie, skąd. Świetna muzyka - odpowiada tato i kiwa głową do rytmu.
-No jasne, że świetna. Taki murzyński rap. Fragment tej piosenki umieszczę na waszym grobie jako epitafium - żartuję.
-Ten o dziwkach i strzelaninie? - spyta tato, a mama syczy ze złością.
-Może być ten, jak wolisz - uśmiecham się to taty. Ma dziś na sobie jeden ze swoich garniturów, które kojarzą mi się trochę z Alem Pacino, a do butonierki włożył pojedynczy kwiat. Jak zwykle.
-To ci Amerykanie, prawda? - pyta mama.
 Muszę wam opisać mój dom, bo nie zrozumiecie. To jest wielki budynek podzielony na cztery równe części. W każdej części jest oddzielne mieszkanie. Łączą nas tylko wspólne ściany i schody zewnętrzne. Znaczy po dwie rodziny mają razem schody. Drzwi wejściowe mamy oddzielnie oczywiście, ale po dwóch równoległych stronach budynku jest tylko jedno zejście. Nasze dzielimy z jakąś rodziną, takie odkrycie. Nic więcej nie wiem. Nawet nie znam swoich sąsiadów, bo mieszkamy tu od przedwczoraj. Nawet się dobrze nie urządziliśmy. Ale wiemy, że obok nas mieszkają Amerykanie. To znaczy z nimi nie dzielimy schodów. To trochę skomplikowane, ale kiedyś wam to narysuję.
-Wydaje mi się, że to oni. Dźwięk dochodzi jakby zza nas, a nie obok - powiedział tato. - A właśnie! Zapomniałem wam o czymś opowiedzieć. Jakieś pół godziny temu wyszedłem po pieczywo. I na schodach minąłem się z naszym sąsiadem. To znaczy chyba synem sąsiadów. Miał nie więcej niż dwadzieścia lat, był wysoki i przystojny.
-Tato, ile ty masz lat, że ci jeszcze w głowie młodzi chłopcy? - spytałam.
-Nigdy nie jest za późno na młodych chłopców - odpowiedział tato z przerażającą miną.
-O mój Boże. Mam ojca pedofila.
-John, nie powiedziałeś tego - parsknęła mama.
-Chcę umrzeć - mówię do niej.
-Najpierw zjesz śniadanie - odpowiada.
-I ty jesteś nauczycielem, tato? Jesteś niebezpieczny. Chyba doniosę na własnego ojca, bo nie chcę, żebyś uczył w mojej szkole - mówię przesadnie poważnym tonem.
-A co z Jimmym i Marianne? To jeszcze dzieci - przyłącza się mama, mówiąc o moim młodszym rodzeństwie. 
-Jesteście okropni - powiedziałam i zaśmiałam się cicho. - Hej, słyszycie to? - spytałam nagle.
-Ale co? - zdziwił się tato.
-No właśnie to. Ciszę. Przestali grać! - krzyczę.
-A za to ty jesteś głośno. Zaraz zbudzisz dzieci - skarciła mnie mama, nieumyślnie mówiąc ze swoim francuskim akcentem. 
-Zła Nancy, niedobra Nancy! - mówię do siebie.
-Dziwna Nancy - dodaje tato, za co dostaje ode mnie gazetą po głowie. - A do tego bije starego ojca! 
 Pokręciłam głową z uśmiechem i spojrzałam na zegarek. 
-Muszę już lecieć do szkoły, bo się spóźnię - powiedziałam i zarzuciłam swój plecak na ramię. 
-Może cię podrzucić? - pyta tato, który sam zaczyna pracę dopiero za godzinę. 
-Serio, tato? Będę przez kilka kolejnych tygodni znosić miano Tej Nowej i miałabym sobie jeszcze dorzucić pokrewieństwo z nowym nauczycielem historii? Zapomnij - wyjaśniłam i skierowałam się do drzwi.
-Powodzenia! - krzyczą za mną rodzice, a ja wiem, że w duchu modlą się, bym przeżyła ten dzień we względnym spokoju. Bez wracania do przeszłości. 
  Wyszłam na dwór i zadrżałam, bo zaskoczył mnie lekki wiatr. Nie wróciłam jednak po kurtkę, bo nie byłam w stanie się ruszyć. I to nie z powodu nogi, ale z powodu zawału serca, którego w tamtej chwili doznałam. O. Mój. Boże. Młody? Tak. Wysoki? A owszem. Przystojny? Jak cholera. A oto i nowy sąsiad.