środa, 30 grudnia 2015

Rozdział 2.

  Kiedy otrząsnęłam się już po ujrzeniu tego cudu natury, uderzyłam się w myślach w twarz. Już wiedziałam, jak żałośnie musiałam wyglądać. Ja z ręką na klamce, a on przed swoimi drzwiami. Ja gapię się na niego z lekko otwartymi ustami, on- patrzy jak na biedne, chore psychicznie dziecko. Szybko zamknęłam za sobą drzwi i mruknęłam do niego:
-Dzień dobry - a co, niech nie myśli, że jestem taka głupia. Kultura, moi drodzy.
  A co on na to? Nic, do cholery! Głową mi skinął i tylko machnął ręką w stronę schodów, żebym szła pierwsza. No to teraz mnie speszył. Dżentelmen od siedmiu boleści.
-Dzięki - mówię cicho, bo mimo wszystko chcę, żeby i on się do mnie odezwał. Gbur jak gbur, ale chociaż przystojny. Boże, jak to brzmi. Nie jestem taka pusta, jak wam się teraz wydaje! Po prostu doceniam takie przypadki.
  Schodzę powoli po schodach, opierając się na lasce. I normalnie czuję jego zniecierpliwienie, kiedy idzie za mną. A to sobie, cholera, jeszcze poczekasz! Specjalnie zwolniłam, żeby go wkurzyć. A co! Poznajcie groźną odsłonę Nancy Walker. A nazwisko to trochę jednak mam głupie. Żaden ze mnie piechur, sami widzicie.
  Kiedy już jestem na dole schodów, słyszę, jak ten pan przystojniak wzdycha z irytacji. Hej, proszę pana! Ja utykam, chodzę o kuli, gdybyś nie zauważył. Ostatkiem sił powstrzymuję się przed pokazaniem mu środkowego palca. Idę do swojej furtki i nawet się nie odwracam. No dobra, odwracam się, a Przystojniak (tak go będę nazywać, bo nic innego nie przychodzi mi do głowy oprócz gbura) zmierza do garażu. Idąc chodnikiem zastanawiam się, co Przystojniak może właściwie robić. Liceum? Za staro mi wygląda. Studia? Bardziej prawdopodobne. Praca? A skąd! Jeszcze sobie rączki pobrudzi. Kiedy tak rozmyślam, mija mnie ciemnozielone Mini Countryman S. Niby nie znam się na samochodach, ale uwielbiam wszystko, co Mini. Mimo wąskiej drogi minęło mnie z taką prędkością, że aż mi włosy rozwiało. Fryzura czesana wiatrem, marzenie!
  Kuśtykałam sobie powoli, aż w końcu stanęłam naprzeciwko szkoły. Dzieliło mnie tylko jedno przejście dla pieszych. Jedno głupie przejście. Do lekcji miałam jeszcze pół godziny, ale musiałam wstąpić jeszcze do sekretariatu. I zamiast się ruszyć, stałam tak sobie jak idiotka. Bo o czymś nie wiecie. Mam taką fobię przechodzenia przez przejścia i w ogóle przez ulicę. Gdziekolwiek. Więc to dla mnie strasznie trudne. Światła na przejściu zmieniają się na zielone, a ja stoję dalej. Rusz się, Nancy! Ludzie wokół mijają mnie i idą dalej. A ja w końcu zbieram się w sobie i jak najszybciej przechodzę. Oddycham ciężko, jakbym przebiegła maraton. Ale chociaż mi się udało.

-Imiona i nazwisko? - pyta sekretarka, kiedy stoję w jej gabinecie.
-Nancy Seraphine Walker - nie wierzę, że muszę podać moje drugie imię, jaki wstyd.
  Sekretarka wystukuje na klawiaturze moje dane i podaje mi kopertę.
-Tu są wszystkie dokumenty, rozkład zajęć i plan szkoły. Jeśli będziesz mieć jakieś pytania lub wątpliwości, to po prostu pytaj.
-Oczywiście, dziękuję.
-I jeszcze jedno - zatrzymuje mnie. - Czy nowy profesor John Walker jest z tobą spokrewniony?
  Oho, pani ciekawska.
-Profesor Walker to mój tato - odpowiadam szybko i zmywam się z jej pokoiku, bo zaraz zaczynam lekcje.
  No dobrze, to teraz w którą stronę mam iść? Staję pod ścianą, żeby nie tarasować przejścia tłumowi ludzi, który na mnie napierał i wyciągam z koperty plik dokumentów. Połowa z nich mnie nie interesuje, bo szukam planu lekcji i podziału sal. Co na początek? Och, jak cudnie! Matematyka, królowa nauk. W końcu udaje mi się znaleźć też numer sali. Sprawdzam na mapce i klnę pod nosem, bo okazuje się, że to na drugim końcu szkoły. Zerkam na zegarek i z przerażeniem zauważam, że jest 8.48. Za dwie minuty dzwonek, chcę umrzeć. Wrzucam papiery do plecaka i przepycham się przez rzedniejący tłum. A co tam, że idę pod prąd. Z drogi, kaleka idzie! Kiedy wspinam się po schodach, słyszę ten przerażający dźwięk dzwonka. Korytarze są już praktycznie puste, widzę tylko kilka zabłąkanych owieczek, pewnie pierwszoroczniacy. Przydałby im się Hagrid, który zaprowadziłby ich na miejsce. W sumie to mi też by się przydał. Wreszcie staję przed drzwiami mojej klasy i modlę się, żeby na miejscu nauczyciela nie stała profesor McGonagall. Pukam delikatnie i wchodzę, nie czekając na zaproszenie.
-Dzień dobry. Przepraszam za spóźnienie - mówię do nauczyciela, który nie wyglądał na więcej, niż jakieś dwadzieścia osiem lat.
-Dzień dobry - odpowiada drżącym głosem. Boi się mnie? - Siadaj, proszę.
  No to siadam. Klasa jest prawie pełna, ale widzę jakieś wolne miejsce w rzędzie przy ścianie. Na szczęście nie będę musiała siedzieć z kimś nieznajomym. Kuśtykam sobie przez całą klasę, a wszyscy patrzą na mnie dziwnie. Zrzucam plecak i opieram kulę o ścianę. Przede mną siedzi dwóch chłopaków, przed nimi kolejni chłopcy i tak cały rząd. Witamy w męskim gronie! To jakiś podział, o którym nie wiem? W rzędzie obok były natomiast same dziewczyny, a w kolejnym pół na pół. Nauczyciel zaczyna sprawdzać listę obecności i krew mnie zalewa, kiedy wyczytuje mnie jako Seraphine Walker. A do tego wymawia imię udawanym francuskim akcentem. Po sali wędruje salwa śmiechu, przez którą czuję, że moje policzki lekko czerwienieją.
-Obecna, ale mam na imię  Nancy, profesorze - mówię odrobinę zdenerwowanym głosem
  Przeze mnie nauczyciel się czerwieni, przez co ja jeszcze bardziej się czerwienię, aż oboje jesteśmy idealni do założenia klubu Czerwone Buraczki.
-Przepraszam - mówi do mnie i kontynuuje sprawdzanie listy. -Charles Whiteman?
-Obecny - odpowiada cichy głos, a ja od razu kieruję swój wzrok w jego stronę.
  No nie. On mnie chyba prześladuje. Nie zgadniecie, kim jest ten tajemniczy Charles Whiteman. No jasne, że to Przystojniak. Siedzi w trzecim rzędzie, tym położonym najdalej ode mnie. Mimowolnie na niego spoglądam. W sumie, to nie wiecie jeszcze, jak on wygląda. A więc tak: ma długie blond włosy, za jakie niejedna dziewczyna dałaby się pokroić. Lekko kręcone, sięgające za ramiona. I nie uwierzycie, co jeszcze ma. Wąsy! Najprawdziwsze podkręcone wąsy, które uwielbiam. To przez nie wygląda starzej, niż w rzeczywistości. Do tego niewielki zarost, a ubrany był w granatowe wranglery, czarną koszulkę i czarne trampki. Ach, ten optymistyczny kolor.
  Profesor Wall prowadził już lekcje, a ja wciąż byłam zajęta oględzinami Przystojniaka, czy Charlesa Jakmutam. Z drugiego końca sali niewiele widziałam, ale jakoś nie mogłam oderwać od niego wzroku. Nie, to nie żadna obsesja. Ja po prostu chcę poznać wroga. Bo największym błędem jest ignorowanie go. W sumie, to nie wiem dlaczego uważam go za przeciwnika. Chyba on tak po prostu na mnie działa. Szlachta od cholery, co nawet dzień dobry nie odpowie. Skrzywiłam się do jego pleców, a on jakby to wyczuł i odwrócił się w moją stronę. A ja chociaż ten jeden raz nie zaczerwieniłam się jak głupia, tylko posłałam mu mój najpiękniejszy i najbardziej promienny uśmiech, na jaki było mnie stać, z ząbkami oczywiście. Ależ ze mnie kokietka, no kto by pomyślał? A co on zrobił? Też się uśmiechnął. Jego pełne usta rozciągnęły się szeroko. Nie wiem, jak długo to jeszcze by trwało, gdyby kolega Przystojniaka nie szturchnął go w rękę. Ten wzruszył tylko ramionami i mruknął coś do niego, na co i on popatrzył na mnie. Okay, zaczynam się dziwnie czuć. Taki ze mnie okaz, że wszyscy się przyglądają? Ano tak, jestem nowa. To dlatego.
Stwierdziłam w końcu, że nie ma sensu dłużej się im przyglądać i wróciłam do lekcji. Zdałam sobie sprawę z tego, że pan Wall boi się nie tylko mnie, ale całej klasy. Mówił coś cicho odwrócony do tablicy, a klasa nie zwracała nawet na niego uwagi. Kilka osób starało się uważać, ale z mojego miejsca nawet nie było nic słychać, więc wróciłam do oględzin uczniów. Chłopcy z mojego rzędu głośno się śmiali, opowiadając jakieś historie, Przystojniak cicho rozmawiał z kolegą, kilka dziewczyn wyjęło jakieś kosmetyki. A pan Wall rozmawiał z tablicą. Fajne towarzystwo. Siedziałam tak sobie przez następne kilkanaście minut, aż w końcu zabrzmiał dzwonek.
W międzyczasie sprawdziłam, gdzie mam następną lekcję, więc powędrowałam prosto do klasy. W sali było dopiero kilka osób, więc mogłam zająć dobre miejsce. Chwilę po mnie przyszedł nie kto inny, jak Przystojniak z kolegą. Jedna ławka przede mną stała pusta, a w kolejnej siedziało dwóch chłopaków. Nowo przybyli na moje nieszczęście skierowali się do miejsca najbliżej mnie. Cholera.
-Hej, jestem Harry - przedstawił się jeden z nich. Był trochę niższy od Przystojniaka no i...nie był tak przystojny jak Przystojniak. Bo przede wszystkim nie miał jego długich włosów i wąsów.
Podniosłam się z krzesła i podałam mu rękę.
-Nancy, miło mi.
-Może się przedstawiłsz, kwiatuszku? - Harry zwrócił się do kolegi. Ten wzdycha, jakby miał przed sobą strasznie trudne zadanie.
-Charlie - mówi w końcu i podaje mi rękę, ale szybko ją wyrywa z powrotem, jakby mój dotyk parzył.
 Siadam ma miejsce, a chłopcy idą za moim przykładem.
-Chodziłaś wcześniej do szkoły w Londynie czy przeprowadzka? - zagaja Harry.
-Przeprowadzka. Chodziłam do szkoły w Edynburgu.
-Jaka światowa, kto by pomyślał - odzywa się w końcu Charlie.
-Kpisz ze mnie? - pytam Przystojniaka.
-Ja? Jakżebym śmiał, Seraphine -mówi oczywiście nadal z kpiną, a ja się gotuję ze złości.
-Palant - rzucam.
  Charlie zaczął się śmiać, aż zauważyłam, że nosi aparat na zębach. W końcu zaczęłam go ignorować, bo działał mi na nerwy. Chwilę przed dzwonkiem podeszła do mnie jakaś dziewczyna z długimi czarnymi włosami w gotyckim stroju. Miała na sobie czarną bluzkę z gorsetem i czarną spódnicę, a do tego długie glany.
-Cześć, jestem Claudia - przedstawiła się. - Zauważyłam, że siedzisz sama, więc może mogłabym Ci dotrzymać towarzystwa?
 Jej słodziutki głos sprawił, że aż mnie zemdliło, ale byłam dobrym człowiekiem i pozwoliłam jej usiąść obok siebie. Minutę później zadzwonił dzwonek na biologię. Nauczyciel wszedł i rozpoczął lekcję, a Claudia nie przestawała mówić. Gadała bez przerwy, aż mnie w środku skręcało. To już chyba wolałam sarkastycznego Przystojniaka.
-Claudia? - przetrwałam jej w końcu, kiedy nauczyciel zaczął coraz częściej nam się przyglądać.
-Tak? - spytała okropnie przeciągając samogłoski.
-Mogłabyś być na chwilę cicho? Nauczyciel zaraz zwróci nam uwagę - powiedziałam najgrzeczniej, jak się tylko dało.
-Nie martw się, nawet na nas nie patrzy - serio? Przecież się na nas gapi, kretynko.
-Wolę jednak nie rozmawić na lekcji -powiedziałam stanowczym tonem.
-No dobrze - odpowiedziała mi takim głosem, jakby się miała rozpłakać. No błagam!
  Przez resztę dnia starałam się uważać na lekcjach i siadać jak najdalej od Claudii i Przystojniaka. Niestety nie zawsze mi się to udawało, bo ta dziwna gotka chyba za mną łaziła, a ja niestety nie potrafię chodzić zbyt szybko, żeby przed nią zwiewać. Ja to w życiu nie mam szczęścia.
  Po skończonym dniu lekcji bilans moich nowych znajomości przedstawiał się następująco: poznałam Przystojniaka i Harry'ego, Claudię i koniec. Serio, nikogo więcej. Może jutro będzie odrobinę lepiej i pogadam z kimś normalnym.
  Wychodząc ze szkoły zerknęłam na parking. Zobaczyłam na nim ciemnozielone Mini, które mijało mnie z rana. A kto się o nie opierał? Jakaś niska dziewczyna zapatrzona w stojącego obok niej Przystojniaka.

7 komentarzy:

  1. Wąsy? Już Cię kocham!
    Fajnie przedstawiasz postać, masz zabawne, błyskotliwe komentarze. Ale dlaczego tak krótko?! :)
    Pierwszy raz czytam na blogu historię niezwiązaną z Potterem i jestem bardzo zadowolona.
    Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć Ci weny i z niecierpliwością czekać na następny rozdział :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo ciekawy rozdział!
    Osobiście, napatoczyło się kilka błędów, jednak nieznacznych.
    Wybacz, że nie napiszę pełnego komentarza, jednak się spiesze, a bardzo mi zależało aby to przeczytać! Mam nadzieję jednak, że samo to, że postanowiłam ci skomentować, to powód do radości!

    3maj się,
    Pr

    OdpowiedzUsuń
  4. Seraphine to bardzo ładne imię, muszę przyznać i nie wiem co w nim śmiesznego :) Sama mam nietypowe imię i to nie drugie.

    Nancy jest trochę antyspołeczna, ale czego się spodziewać po nastolatce, która jest po przejściach i kuleje?

    A teraz czas na słodkiego Charliego,
    (I see what you done there 8D) wygląda jak Percy, z 1970 :')
    Stanley też był podobny jeśli się nie mylę.


    OdpowiedzUsuń
  5. Po przeczytaniu tego rozdziału drugi raz zaczęłam doceniać go jeszcze bardziej! Twój styl pisania jest nadal świetny, ale to co zauroczyło mnie najbardziej jest twój humor, trochę ironii, sarkazmu, czarnego humoru, po prostu cudo. Z postaciami jeszcze się nie za bardzo miało szansę zaznajomić, aczkolwiek Charlie chyba podbija moje serce, razem z Nancy. Tylko czekać na następny rozdział!

    OdpowiedzUsuń
  6. Ups, Seraphine, czyżby twój wybranek serca, a nie, przepraszam, wróg miał dziewczynę? Uuu, grubo się robi. Ale czy tylko mi tu się bardziej podoba Harry niż Charlie...?

    OdpowiedzUsuń
  7. Nuta ironii jak u autorki rozdziału i do tego szczypta sarkazmu... Kocham to <3

    OdpowiedzUsuń