niedziela, 21 lutego 2016

Rozdział 4.

  Reszta tygodnia ciągnęła się niemiłosiernie długo. Sobotę przywitałam śpiąc do jedenastej. Spałabym dłużej, ale zbudziły mnie głosy dochodzące z dołu. Wstałam niechętnie i przebrałam się w tempie tłuściutkiego ślimaka. Zajrzałam do pokoju Jimmy'ego i Marianne.
-Co porabiacie? - spytałam i przywitałam się z dzieciakami.
-Rysujemy. Możesz się przyłączyć - zaproponował Jimmy.
-Za chwilę się przyłączę, ale idę coś zjeść.
-To musisz uważać - ostrzegła mnie Marianne.
-Na co? - spytałam tajemniczym tonem.
-Mamy gości.
-Gości? - zdziwiłam się.
-Jakaś pani przyszła, chyba sąsiadka.
-Sąsiadka? A jak się nazywa?
  Dzieci wzruszyły ramionami, więc sama musiałam sprawdzić. Zeszłam do kuchni, gdzie siedzieli moi rodzice i jakaś kobieta. Miała na oko czterdzieści parę lat, była ubrana w ciemne jeansy i ciemnofioletową bluzę polarową. Lekko kręcone blond włosy miała zebrane w kucyk.
-Dzień dobry - powiedziałam trochę nieśmiało.
-Dzień dobry, ty musisz być Nancy - odpowiedziała kobieta zachęcającym tonem.
  To zaczyna być nawet ciekawe. Ja jej nie znam, na Boga! Na szczęście do rozmowy włączyła się mama.
-Tak, to nasza najstarsza córka. Nancy, to nasza sąsiadka, Mary Whiteman.
  Zaraz, zaraz. Że co? Whiteman?
-Chodzisz z moim Charlesem do klasy, prawda?
-Taaak, miło mi panią poznać -odpowiedziałam szybko. - Nie będzie pani przeszkadzać, jeśli zjem śniadanie?
-Ależ skąd! Jesteś u siebie skarbie - powiedziała szczebiotliwie.
  O patrzcie. Toż to zupełne przeciwieństwo Charliego. On to gbur i sarkastyczny dupek. A jego mama? Sami widzicie. Adopcja. Albo ma równie nienormalnego, jak on sam, ojca. Tak, tylko te dwie opcje są możliwe.
  Zabrałam się do smarowania bułeczek maślanych Nutellą i słuchałam rozmowy dorosłych.
-No więc jak mówiłam, Charlie to dobry chłopak. Naprawdę. Dobrze się uczy, ale z tym francuskim ma problem. Chodzi na korepetycje, ale w niczym mu one nie pomagają - skarżyła się pani Whiteman.
-Może Nancy mogłaby mu coś wytłumaczyć? - spytał nagle mój kochany tatuś, a ja o mało nie wyplułam bułeczki.
-Z chęcią bym pomogła, ale chyba nie dam rady. Brak czasu, rozumiecie - powiedziałam do rodziców z miną adekwatną do mojego zdania na temat udzielania korepetycji temu dupkowi.
-No tak. Ja wiem, że wy i tak macie za dużo na głowie - powiedziała dobrotliwie pani Whiteman.
-Ale jeśli Charles by chciał, to może niech wpadnie do mnie - zaproponowała mama. Że co? On tutaj?
-Naprawdę mogłabyś?
-Oczywiście. Nawet dziś po południu.
-Zadzwonię do niego, dobrze? Zadzwonię i zaraz ci powiem, czy będzie mu pasować - powiedziała rozemocjonowana Mary i wyjęła z kieszeni bluzy telefon. Perłowobiałymi paznokciami wystukała coś na ekranie i przysunęła słuchawkę do ucha. - Charlie? Spałeś? No to już nie śpisz. Słuchaj, jestem właśnie u naszych sąsiadów, u państwa Walkerów, tak, tak, u Nancy - serio? - I pani Walker była tak miła, że zaproponowała, żebyś dziś do niej przyszedł poćwiczyć swój nieszczęsny francuski. Kiedy? Jakoś po południu. Piąta? - spytała, a moja mama skinęła głową. - Ach, umówiłeś się z Julie? - przewróciła teatralnie oczami. - Odwołasz? No to świetnie. Wstawaj już, ja zaraz wracam do domu. No hej.
-Załatwione? - spytał tato.
-Tak, powiedział, że odwoła spotkanie z dziewczyną. Szczerze mówiąc, to nie przepadam za tą jego Julie. Za ścianą ma przecież taką śliczną sąsiadkę - powiedziała z uśmiechem pani Whiteman w moją stronę, a ja aż się zakaszlałam sokiem, który właśnie piłam

***

- Ktoś dzwoni do drzwi - krzyknęłam, siedząc w salonie z dzieciakami i kotami.
-Otwórz, to pewnie Charlie - odpowiedziała mi mama, która była w łazience. 
  Super, ja tu oglądam Toy Story, a ona mi karze za odźwiernego robić. 
-Już biegnę - powiedziałam z westchnieniem i zdjęłam ze swoich kolan Bonzo. 
  Zawahałam się przed otwarciem drzwi i spojrzałam w lustro, wiszące obok. Mój dres w kolorowe lizaki i cukierki wyglądał dość żałośnie, biorąc pod uwagę także to, co miałam na głowie, a co kiedyś było kokiem. Szybko zdjęłam gumkę z włosów i związałam je ponownie, doprowadzając do względnego porządku. Podparłam się kulą i nacisnęłam klamkę.
  Za progiem stał Przystojniak. Miał na sobie czarne jeansy i ciemnozieloną bluzkę z rękawami podwiniętymi do łokci. Za koszulką miał wetknięte okulary do czytania w ciemnobrązowych oprawkach, a w dłoni trzymał gruby zeszyt. 
-Czołem, sąsiadko - przywitał się z czarującym uśmiechem. Zauważyłam, że zaczął sobie hodować zarost. Pewnie wąsom było smutno, więc postanowił zrobić się na Roberta Planta z czasów jego przygody z brodą w 1970. 
-Cześć - powiedziałam oschle i wpuściłam go do środka.
-Fajny dresik - zakpił i kichnął. 
-Dzięki.
-Taki trochę antykoncepcyjny - dodał, wciąż mi się przyglądając.
-Odczep się i chodź, bo moja mama na ciebie czeka - powiedziałam i zaprowadziłam go pod schody, gdzie stała już moja mama. - Mamo, to jest Charlie, nasz sąsiad i tępak w kwestii języków obcych. 
-Nancy! - oburzyła się mama.
-Charlie - kontynuowałam, nie zwracając uwagi -  to jest moja mama, Florence Walker, będzie cię uczyć francuskiego. 
-Bardzo mi miło panią poznać - powiedział głębokim głosem i uścisną mamy dłoń. 
  Jezu, mam nadzieję, że ten palant nie leci na moją matkę.
-Mnie również jest bardzo miło. Nancy wiele o tobie opowiadała.
  Co, kurwa? O nie. Tym razem przesadziła.
-Naprawdę? - zdziwił się.
-Tak, mówiłam mamie, że jesteś trudnym przypadkiem i podejmowanie się uczenia ciebie będzie niezłym wyzwaniem. 
-Nancy, ostrzegam cię - syknęła cicho mama.
  Przystojniak zaśmiał się i znów kichnął.
-Nancy ma rację. Nauka tego języka idzie mi wyjątkowo opornie. A pani skąd tak dobrze zna francuski?
-Moja maman pochodzi z Orleanu.
-Więc pani jest w połowie Francuzką?
 Jak na to wpadłeś, Sherlocku? 
  Mama tylko się uśmiechnęła, a Charlie kichnął po raz trzeci.
-Wszystko w porządku? - spytała mama z nieco przejętą miną.
-Czy w tym domu są koty? - odpowiedział pytaniem.
  Draco akurat zeskoczył z kanapy i podszedł do nas. Zaczął łasić się do Przystojniaka, więc wzięłam go na ręce. Draco to biały krótkowłosy kot brytyjski. Chyba zagadka kichania Charliego właśnie została rozwiązana.
-Masz uczulenie, tak? Nancy, zabierz je lepiej. W moim gabinecie będzie ci lepiej, bo tam koty nie mają wstępu - wytłumaczyła moja mama i zaprowadziła go na górę.

  Razem z kotem wróciłam do dzieciaków i usiadłam między nimi.
-Kto to? - spytała Marianne.
-To nasz sąsiad. Syn tej pani, która była u nas z rana. Mama pomaga mu z francuskim.
  Pięciolatka pokiwała głową i poprawiła okulary, które zsunęły jej się z nosa. Pół godziny później film się skończył.
-Głodny jestem - marudził Jimmy.
-Co byś zjadł?
-Pizzę!
-I co jeszcze?
-Jeszcze czekoladę - dodał.
  Popatrzyłam na niego, kręcąc głową.
-Chodźcie, zaraz wam coś przygotuję.
  Dzieci usiadły w kuchni, a ja zabrałam się za robienie kolacji. Przygotowałam dla niech kanapki, kiedy drzwi wejściowe otworzyły się i wszedł tato z psem. Ich spacer trochę się przedłużył.
-Widzę, że zrobiłaś mi kolację - powiedział tato, wchodząc do kuchni.
  Jak zwykle. Taki już los najstarszego dziecka. Cała trójka siedziała przy stole. Tato, Jimmy i Marianne. Wszyscy o jednakowych uśmiechach. Tato z rzedniejącymi blond włosami, wśród których było już dość sporo siwych nitek, Jimmy z blond lokami i Marianne z długimi warkoczami w tym samym kolorze. Każde z nich w ten sam sposób poprawiało okulary na swoich małych nosach. Chyba za długo im się przyglądałam, bo tato spojrzał na mnie dziwnie. Rozmawiał z dzieciakami, a ja pilnowałam, żeby każdy z kotów jadł ze swojej miseczki, a Toto zajął się swoją karmą, a nie kocią. Było już po piątej, więc musiałam nakarmić też myszy.
-Idę dać jeść myszkom - oznajmiłam i pokuśtykałam po schodach do swojego pokoju.
  Przez drzwi do gabinetu mojej mamy słyszałam głos Charliego, który rozmawiał z moją mamą. Właśnie miałam iść do swojego pokoju, kiedy usłyszałam ją.
-Mam do ciebie głupie pytanie dotyczące Nancy, Charlie - zniżyła nieco głos.
-Tak? - spytał wyraźnie zaciekawiony.
-Nancy ostatnimi czasy miała trochę problemów. Martwię się o nią, a chciałabym wiedzieć, jak daje sobie radę. Mój mąż pracuje w waszej szkole, ale nie widzi jej na co dzień. Chodzisz z nią do klasy, więc może wiesz, jak jej idzie? To znaczy w stosunku do innych uczniów. Nie chcę, żebyś sobie coś złego pomyślał o mojej córce oczywiście - dodała pośpiesznie ostatnie zdanie.
  Mamo- właśnie cię znienawidziłam.
-Jaka w szkole jest Nancy? - spytał nieco zaskoczony. - Szczerze mówiąc, to nie znamy się jeszcze na tyle dobrze, żebym mógł to oceniać.
-Ale chyba widzisz czy z kimś rozmawia, czy siedzi sama?
-Wydaje mi się, że ma kolegów. Ostatnio siedziała z takimi dwoma.
-Koledzy? Ale to porządni chłopcy?
  Jezu, ona spytała takim tonem, jakbym kiedyś zadawała się z jakimiś gwałcicielami i alfonsami.
-Raczej tak. Nigdy się z nimi nie przyjaźniłem, czy coś, ale chyba są spoko.
  Spoko? Skąd on się urwał?
-Przepraszam cię, Charlie, ale dla mnie to ważne. I wiesz. Jeśli byłby z nią jakiś problem, jeśli coś zauważysz, to daj mi, proszę, znać.
-Eee oczywiście, pani Walker - odpowiedział szybko, a ja wiedziałam, że aż go skręca, żeby dowiedzieć się, co to za problem miałam.
 Cholerny konfident. Jeszcze się z nim policzę.
  Po słowach mamy zrobiło mi się jakoś dziwnie. Miałam w środku mieszankę zażenowania i wstydu. Znacie to uczucie, kiedy oglądasz z rodzicami telewizję i nagle puszczają reklamę środków na erekcję? No to mniej więcej tak się czuję. Jak potratowana viagrą. W przenośni oczywiście.